» Wto kwi 15, 2014 10:48
Re: Nasza ...., Jasinek odszedł [']:( Misia-walczy o życie:(
Nie wiem co poradzić, ale sama byłam w podobnej sytuacji, tylko niestety nie decydowałam sama, bo była jeszcze mama, szczerze oddana Misi (moja Misia z dzieciństwa była bura) kurująca ją, wyczyniająca cuda żeby ją ratować, ale przekroczyła pewną granicę.
Myślę, że serce Ci podpowie kiedy będzie ten moment.
Ja ubłagałam mamę by pozwoliła jej odejść, było dużo za późno, ale mam wrażenie, że Misia była mi wdzięczna, sama byłam wtedy bardzo chora. Trudno złapać ten moment kiedy czas się pożegnać, pozwolić, a nawet pomóc odejść, ale to chyba kiedy życie staje się nieustanną walką, cierpieniem, kiedy zwierzątko już nie je, jest apatyczne, nie ma żadnych, ale to żadnych szans na poprawę ( w przypadku mojej Misi to był rozwijający się rak na sutkach, postępujący z brakiem możliwości operacji), trzeba pozwolić odejść, Misia była wychudzona, miała ropiejące rany, co prawda dostawała leki przeciwbólowe i mama opatrywała ją, ale należało pozwolić jej odejść z kilka miesięcy wcześniej niż to miało miejsce. Żałuję, że nie było mnie przy niej gdy odchodziła, musiałam wrócić do wawy na leczenie, bolało niesamowicie. Czułam się odpowiedzialna, myślałam, że to ja ją skazałam, wydałam na nią wyrok, to ja się uparłam, nawet weterynarz miał opory przed uśpieniem jej, tzn. był przywiązany do niej, to była jego księżniczka(jego żona także weterynarz była innego zdania i to ona ostatecznie ją uśpiła), pamiętam w jaką rozpacz wpadłam na ulicy jak mama przez telefon powiedziała mi, że jest już po, razem płakałyśmy. Tego dnia kupiłam znicz, który mam do dzisiaj, zapalam go w rocznicę śmierci Misi tj . 7 listopada. Tamtej nocy Misia przyszła do mnie w półśnie i poprosiła, abym zaopiekowała się Diabełkiem. To doświadczenie było bardzo żywe, namacalne, przez chwilę nawet wcieliła się w Diabełka.
Zawsze jednak pozostanie jakiś ból i wątpliwości, to nieodzowne, takie jest życie. Mnie boli to, że przez ostatni rok jej choroby sama wyjechałam na leczenie i tylko ją odwiedzałam. Ona jednak pojawiając się u mnie tamtej nocy nie rościła wobec tego pretensji.
Innym z kolei utrapieniem jest dla mnie to ,że Kajtek po gwałtownej, nieprzewidzianej śmierci nie przyszedł do mnie jak Misia. Czuję, że to przez błędy jakie popełniłam wobec niego, że źle zareagowałam, za długo to trwało, z drugiej strony myślę sobie, że może kiedyś, zanim trafił na ulicę miał innych właścicieli, inne miejsca które kochał i to je najpierw odwiedza.
Tak czy owak będzie niesamowicie boleć, wtedy ratunkiem, sensem aby dalej żyć pozostają te biedy, które jeszcze żyją i potrzebują naszego wsparcia, czasem pomocne wydaje się też myślenie o tym, że już nie cierpi, ma spokój, a może nawet ja bynajmniej bardzo chcę w to wierzyć gdzieś istnieje, choćby mała cząstka po tych, którzy odeszli. Jeżeli chodzi o Misię to ja osobiście mam dowód na to, że tak jest.