Fakt, Anka można było tak pomyśleć. Straszyć nie chciałam.
Dziś też tam podyrdałam wyliczając czasowo ,że się wyrobię. Poszłam dlatego,że to stalowe z białym
coś kręciło się pod naszymi oknami. Zatrzymywało się na kicianie ale widząc ruch w swoją stronę dawało nogę. Mam jakieś dziwne przeczucie ,że to jednak nowy kot się pałęta. Czysty jeszcze jest i nie chudy .Pożyjemy jednak i zobaczymy co wyniknie. Dankę uprzedziłam ,że takowe
cosik jest.
Jako głóna śledcza kocińska

jakoś tak pałętanie się nóki sztuki pod oknami skojarzyłam z opuszczonym dopiero co mieszkaniem i wystawionymi meblami na śmietnik.
U nas życie płynie bez większych zmian. Koty są. Rozmowy o adopcji też są. Lepsze lub gorsze. Różnie bywa.
Dziś lekki wnerw mnie wziął. Zakupiłam sobie ci ja bułeczkę słodką na śniadanie. Ot, taki smak mnie dopadł.
Ze serem. Herbatka zaparzona. Bułeczka wyjęta i... Cholerka jasna. Pełno w niej rodzynek, które nie raczyły były wyleźć na wierzch bym je zobaczyłą na czas. Pełno też jakiś zielonych i pomarańczowych akcentów. Jak wszem wiadomo takich rzeczy nie jadam. Znaczy sie akcentów. Nie i już.
Jednak syczący wąż sknerstwa nie pozwala mi wyciepać tej buły ptaszyskom co już obsiadły balustradę w pracy. Jak ten żywieniowy Kopciuszek przesiewam każdy kęs paluszkami już lekko ucukrzonymi by wydobyć te paskudy z pieczywka. Ale i tak co i rusz mi się na ząb nawinie jakaś cholera. Zmordowałam wreszcie to to. Na talerzyku mam kopczyk tego coś co wpakowano w bułę. Ptaki dostaną, trudno. Paluszki lepkie domyję ale nigdy więcej takiego keksa nie chcę. Weź sobie złam raz na jakiś czas zasady nie jedzenia słodkich buł, to kara spotka zasłużona.
