Niedzielna (po zmianie czasu) faza Mopika.
4.30 - obdrapywanie swego wiklinowego kosza. Na tyle glosno, ze sie budzimy.
5.00 - szczoch w korytarzu + ostentacyjne zagrzebywanie (zgrzyt-zgrzyt po kafelkach). Na tyle glosno, ze sie budzimy. Wwstaje i sprzatam szczocha. Dwa nastepne w czasie dnia juz do kuwety, bo ludzie nie spia, wiec nie ma sensu szczac gdzie indziej.
5.30 - wskoczenie do lozka pomiedzy nas i lizanie poduszki (!) (szurrrr-szurrrr... szorrrrrstki jezyk). Na tyle glosno, ze sie budzimy. Karmimy kota, bo do tego sie sprowadza lizanie poduszki (tzn. kotek w ten sposob wymusza karmienie), a brak reakcji na to skutkuje obdrapywaniem szafy w sypialni, co ZAWSZE dziala, bo szafa cenna i w ogole.
6.00 - wskoczenie na okno i "szczekanie" na ptaki siedzace na parapecie okna domu naprzeciw. Na tyle glosno, ze sie budzimy i juz nie zasypiamy.
W sumie wstac w niedziele o 6 rano to fajny pomysl - niedziela trwa dluzej.

Kochany kotek.
Aha. I jeszcze nafuczenie na zajoma (wielka kociare zreszta), ktora nas odwiedzila tego dnia, bo smiala wejsc do kuchni, gdy Mopik tam akurat urzedowal. Poza kuchnia - nie fuczy i sie do niej lasi. I zrozum kota.