MAXYMA pisze:A świętowanie wczorajsze ???

Nie mam ostatnio nastroju do świętowania, Elu...

Zimą moje koty bardzo mało wychodzą i mają te wyjścia reglamentowane (nie chcę, żeby się przeziębiły). Dwa tygodnie temu w piątek wróciłam z pracy, jak zwykle dałam im jeść, odblokowałam kocią klapkę i pozwoliłam im wyjść, bo wiem, że wolą załatwiać się na zewnątrz. Jak zwykle wyszli Kropka, Frodo i Frycek (Milka teraz w ogóle nie opuszcza domu, bo nie chce).
Kropka i Frycek wrócili po jakichś 15 minutach. Gdy Frodo nie było już ponad 40 minut, zaniepokoiłam się i wyszłam na taras, by go zawołać. Odpowiedział mi rozdzierającym miauczeniem. Natychmiast pobiegliśmy z Michałem za jego głosem. Znaleźliśmy go uwięzionego w sidłach za zabudowaniami gospodarczymi sąsiada... Uwolniliśmy go i od raz zawieźliśmy do lokalnego weta po pierwszą pomoc, bo przednia łapka była poraniona

. W sobotę rano wizyta u weta w Kielcach, RTG - okazało się, że jedna z kości w łapce jest złamana

. Założono mu opatrunek usztywniający i zalecono 12 dniową kurację antybiotykową.
Podczas poważnej i bardzo niemiłej rozmowy, którą przeprowadziliśmy z sąsiadem okazało się, że tenże sąsiad, z zawodu
LEŚNIK
NASTAWIŁ SIDŁA NA LISA, który podchodzi mu do kurnika i wybiera kury... Nie zamierzamy czegoś takiego tolerować. Na miejscu Frodo mogło znaleźć się każde inne domowe zwierzę z okolicznych gospodarstw, któremu pewnie nikt nie udzieliłby pomocy... Sprawa oparła się o tutejsze Nadleśnictwo (sidła, które zabraliśmy tamtego feralnego wieczoru stały się dowodem w sprawie), liczę na to, że nadleśniczy wyciągnie służbowe konsekwencje, a jego podwładny już nigdy nie odważy się stosować kłusowniczych metod

. Obiecał nam to co prawda sam podczas naszej rozmowy, ale wolę, by sprawa oparła się o urząd. W tak maleńkiej wsi jak nasza domowe zwierzęta mają być bezpieczne i basta.
Frodo swój stan znosi nad wyraz dobrze. Normalnie funkcjonuje, mimo usztywnienia na łapce. Domaga się spacerów, więc sobie razem wychodzimy, gdy pogoda pozwala. W ubiegłą niedzielę sam zdjął sobie opatrunek i przedefilował przed nami z podniesionym ogonem, ogłaszając koniec leczenia

. No ale nie tak szybko - łapka musi być sztywna jeszcze dwa tygodnie, żeby kość się dobrze zrosła.
Ja jestem lekko rozbita. Zawsze pilnowaliśmy tych kocich wyjść i przez ostatnie trzy lata nic poważnego nie zakłóciło spacerów. Teraz potwornie się boję, że któremuś kotu coś złego się przydarzy. Będziemy uważać na nie jeszcze bardziej, ale widzę, że ludzie są nieprzewidywalni w swej głupocie i, co tu dużo mówić, okrucieństwie...
