Dokładnie. U niej są koty i te bezpośrednio z ulicy, i takie ze schroniska np. Jerry. O ile rozumiem przygarnięcie kota który się przybłąka, to nie mogę pojąć jak schronisko może wydać kota osobie zakoconej po sam sufit i pozostawić ją samą sobie.
Czy fundacja wymieniona w pierwszej części wątku czyli SOS dla Zwierząt z Chorzowa jeszcze wspomaga Ewę? Kaja napisz coś jak będziesz tutaj. Nie mam siły czytać całej pierwszej części. Widzę tylko, że pomoc trwa już ponad dwa lata. Jak ona sobie wcześniej radziła?
Pomysł zatrudnienia w schronisku fajny tylko nie wiadomo czy możliwy do zrealizowania. W uchwale mowa tylko o pomocy dla schroniska i kotów wolnożyjących oraz gospodarstwa rolnego w przypadku zwierząt gospodarskich. Dobrze zrozumiałam? Z tego wniosek, że jak ktoś chce mieć w mieszkaniu 20 czy więcej kotów i psów, to jego "walizek" i miastu nic do tego. Może się przypiąć zapewne administrator jak będą skargi od innych mieszkańców, ale wtedy koty i psy won do schronu. Pomocy od miasta oczekiwać nie należy

, należy se radzić samemu.
Edit, godz. 01.04.:
Przebrnęłam przez pierwsze 40 stron pierwszego wątku. Przewinęło się tam bardzo wiele osób, które w różnej formie pomagały. Pytania i rozterki, które nam teraz towarzyszą już tam też były rozpatrywane. Mam pytanie do osób najbardziej zaangażowanych, np. do Małej, Lidki, anulki czy kaji: czy Wy widzicie jakąkolwiek poprawę stanu rzeczy w domu Ewy, czy to może jest neverending story? Idę spać, resztę doczytam jutro....