Dzisiaj mija równy miesiąc od kastracji Niunia. Nauczona doświadczeniem (jak mieszkałam z rodzicami mieliśmy dwa kocury i kotkę), spodziewałam się, że pół godzinki zabieg, jedna czy dwie wizyty i tyle. Niestety po podaniu narkozy, wet do nas wyszedł i powiedział, że mamy problem... Nie wyczuwał jąder... No ale co, kot uśpiony, to działamy!
Operacja trwała ponad godzinę. Gdy w końcu się skończyła, dr poinformował nas, że znalazł tylko jedno jądro, jak to określił, dogrzebał się do nerek i drugiego nie było widać. Podał nam dwie opcje: albo go nie ma, albo jest w kanale pachwinowym i może jeszcze zstąpić (co prawda, mało prawdopodobne, kot miał w tym momencie 9 miesięcy). Jeśli okazałoby się, że dalej utrzymują się cechy wskazujące na produkcję testosteronu, to trzeba będzie podać albo zastrzyki, albo implant... (póki co jest lepiej, już Niuniek nie gwałci Mania:P) Kolejnym problemem było, że miał bardzo powiększone węzły krezkowe... Wet zasugerował najgorsze... Białaczkę lub FIV... Miał u siebie na szczęście testy, więc od razu je zrobił. Na szczęście wyszły negatywne

.Dodatkowo Niunia zaczipowaliśmy i pobraliśmy krew do badań. Okazało się, że miał trochę podwyższoną bodajże kreatyninę, a co gorsza cukier na poziomie 280... (Norma - 130)... Po pa
Niunio dość długo dochodził do siebie, plątały mu się nogi, a i kubraczek nie ułatwiał zadania. Na szczęście większość czasu przespał, ze dwa razu zwymiotował, a wieczorem, mimo że jeszcze był trochę trzepnięty, w momencie jak otworzyłam lodówkę, nawet nie zauważyłam kiedy się znalazł obok mnie

.
Następnego dnia zaczęła się 5-dniowa jazda na kroplówkę (bez glukozy) i zastrzyki p/zapalne i antybiotyk. Być może przyczyną powiększenia tych węzłów chłonnych była jakaś infekcja przewodu pokarmowego lub trzustki (co tłumaczyłoby poziom cukru). Po dwóch tygodniach pobraliśmy znowu krew i chcieliśmy wyciągnąć szwy. Niestety ta cholera lizała się przez kubrak i rana się pobrudziła, więc dostałam przykazanie umycia brzusia szarym mydłem, a na ściągnięcie szwów mieliśmy przyjechać dwa dni później. A co do wyników... Po pary godzinach okazały się idealne:) cukier też

Ale na wszelki wypadek jak będziemy w lipcu jechać na szczepienie, znowu pobierzemy krew.
Żeby nie wydłużać. Pozbyliśmy się kubraczka po 3 tygodniach. Ilość kołtunów pod pachami była przerażająca. Więc będąć na końcowej wizycie u weta, paszki zostały wygolone... Bo Niunio daje się porządnie wyczesać tylko jak je jogurt naturalny - wtedy można z nim zrobić wszystko, a TŻ nie ma w domu, bo jest w pracy w Niemczech i za bardzo nie miałam kogo ściągnąć do pomocy... Tzn. na porządne czesanie po zdjęciu kubraczka ściągnęłam brata, ale z tymi kołtunami roboty byłoby na dobre parę dni, a brat nie ma niestety aż tyle czasu, żeby codziennie przychodzić... Doszłam więc do wniosku, że lepiej szybko przejechać paszki golarkę. Niunio jest bardzo grzeczny, gdy jest u weta, więc zajęło nam to jakąś minutę.
Następna akcja z kastracją czeka nas pewnie w czerwcu, na szczęście sprawdziliśmy Mania, oba jajka są na wierzchu:) no to zmykam myć kuwetę:)
Na koniec Niunio w kubraczku (kiepskie zdjęcie, ale najbardziej wyraźne, jaśniejsze były rozmazane):
