Maruni już nie ma[*]
Zasnęła u Tż na rękach, spokojniutko mrucząc i ugniatając
Bardzo mi źle, że nie mogłam z nią być, to pierwszy kociak, którego nie tuliłam do ostatniej chwili.
Nie ma już naszej najśliczniejszej brzydulki z dwoma ząbkami i szczurkowatym ogonkiem (choć po odrośnięciu futerka wcale nie był już taki szczurkowaty

).
Pamiętam jakie prawie rok temu miałam obawy, że taka chora, że tyle zastrzyków, smarowania, kąpieli.
I że inni mogą się zarazić
A jak już była z nami, od razu ją pokochałam, pomimo babcinego charakterku, buczenia, prób gryzienia i pyskowania mi non stop w czasie wszystkich zabiegów
Taka malutka staruszka, która tak dużo przeszła, a tak bardzo chciała jeszcze pożyć.
I nawet się chciała bawić, i sobie synka adoptowała.
A teraz już nikt nie leży na posłanku na kaloryferze, nikt nie zajął na razie miejsca babuni.
A my nie będziemy już drobić szyneczki, drobniutko kroić kiełbaski suszonej albo biec do kuchni bo Marunia tam idzie, więc jest głodna i TRZEBA dać jej jeść natychmiast
I nie będzie miseczek z jedzonkiem naszykowanych w mikrofali, żeby móc dać jeść w każdej chwili, bo jak nie dostanie od razu, to może się rozmyśli, a przecież musi jeść żeby żyć.
Jak strasznie smutno
