A, dzięki
Hańka, dobrze, chociaż oboje leczymy dziś przeforsowane żołądki.
Problem mój polega na tym, że te wszystkie tradycyjne, hiszpańskie, sylwestrowe rarytasy są dla mnie niezjadliwe. No ale jak
żem zaproszona, to jem przynajmniej to, co "oficjalnie" mogę.
"Oficjalnie" - bo że owoców morza nie mogę, to już mama kolegi wie i nic nie mówi ani nie zachęca. Potem była ryba, właściwie takie rybie podgardla, drogie pieroństwo podobno i w ogóle luksusowe. Mdłe to i nijakie, ciężkie i późno podane, ale jeśli to ze względu na mnie nie ma homarów ani innych kałamarnic tylko właśnie ryba, to co ja biedna mogę, poza zdziabdzianiem połowy porcji i zrzuceniem winy na to, że ja już jestem pełna a jeszcze przecież czekają winogrona o północy*
Do tego ciężkie sery, którym się oprzeć nie mogę... i to wszystko w moim wykonaniu, gdzie ja zazwyczaj kończę wchłanianie jedzenia o 21 herbatką typu "śpij dobrze" czy "relaks"
A ponadto z roku na rok chciałabym pójść na stare miasto popatrzeć na przebrania, bo u nas to wielki bal przebierańców, ale ledwie daję radę doczekać do północy. Wczoraj widziałam paru przebierańców po drodze do domu, kelnerzy z tacami, batman wysiadający z taksówki, no fajne to jest

No to se ponarzekałam

*bo tu jest fajny zwyczaj, że o północy, z każdym wybiciem zegara w TV (on bije dla ułatwienia co 3 sekundy) pożera się jedno winogrono. Bez pestek, bez skórki, a i tak jest ciężko

Ale ładna tradycja, podoba mi się.