Dzisiaj już jest trochę lepiej, smarkam trochę i chrypię jak nawalony chłop, ale jest nieźle

Orfeuszek już w swoim domu!
Bałam się, że znowu zaszyje się w czeluściach transporterka i będzie udawał, że go nie ma.
Ale od razu po wejściu do domu wyszedł z transportera i zaczął zwiedzanie.
Co prawda nisko, przypodłgowo niczym jamnik, ale był dużo odważniejszy, niż kiedy przyjechał do nas.
Posiedział w kuchni na półce, zwąchał się z brytyjską koleżanką, połaził chwilę, po czym wlazł do szafy.
Siedział tam sobie, a brytyjka
paczała w szafę i się dziwowała.
Myślę, że będzie ok. Jest dużo bardziej pewny siebie, niż dwa miesiące temu. Nie robi miny, którą miał kiedyś: "nie krzywdź mnie - proszę tylko mnie nie krzywdź".
Jest ciekawski, odważny i chyba odzyskał zaufanie do człowieka.
Ja się oczywista prawie popłakałam, ale twarda byłam i zdusiłam w sobie, żeby nie robić scen...
Teraz za to mi łezka poleciała, ale teraz już może, bo jestem w domu

Synuś rano pożegnał się z Orfisiem, dając mu buziaka w nosek i powiedział, że go bardzo kocha i, że nigdy o nim nie zapomni...
Ech...
Zdarzają się czasem koty tak wyjątkowo wyjątkowe, że zmieniają cały nasz świat.
Orfik taki jest.
Mam nadzieję, że zmieni świat Pani Beatki, a ona pokocha go tak bardzo jak my, albo i bardziej (jeżeli się da...).
Wzruszyłam się dziewczyny...
Idę sobie nalać wina...