<otacza się mgłą tajemnicy>
Co do serca - zastawki mi się nie domykają, ale pan doktor powiedział, że tego się nie leczy... nie to nie.
A co do prawa jazdy - akcja wymiany (bezskutecznej) odbywała się w roku 2009, teraz to ja już przez badanie wzroku nie przejdę, nawet jakbym się zaparła zawalczyć z urzędem.
Pomijając fakt, że dawno nie pamiętam jak się jeździ.
Aia - podobno na niektóre psy jakieś leki działają. Ja niczego nie stosuję, albowiem na szczęście mieszkam w miejscu, gdzie pies może sobie szczekać. Oczywiście w dzień, a w nocy ZAWSZE ktoś jest.
Stare psy często żyją trochę w swoim świecie. Fistasz na przykład, wieczorami, zamiast leżeć w łóżeczku, jak Ziemniak, stoi w przedpokoju na górze i gapi się na schody. Na śliskich panelach rozjeżdżają mu się łapy, ale twardo stoi. Jak się go dotknie znienacka, podskakuje pod sufit. Na posłanko zaprowadzić się nie da - wpada w histerię. Potrafi tak stać pół nocy, robiąc po kroczku w tył i w przód, dzięki czemu zapala mu się lampka z czujnikiem ruchu. Żeby się nie zsikał na podłogę, trzeba go wyminąć i machając rękami zachęcić do wyjścia na dwór. Fistasz nie słyszy, ale widzi. Co na tych schodach widzi? Któż to wie...
Natomiast Gabunia nie słyszy i widzi już bardzo słabo, a po wylewie w główce roją się najwidoczniej najróżniejsze rzeczy. Jeszcze nas poznaje, ale tylko z bardzo bliska.
Ale głuchota psia ma swoje zalety. Odkąd Gabunia ogłuchła, zniknął problem Sylwestra. (To znaczy, sądząc po reakcji Ziemniaka na próbne wystrzały głupich sąsiadów, problem właśnie wrócił na następne parę lat.

)
Wracając do meritum - chyba musisz znaleźć naprawdę dobrego weta. Ale akurat hałasu to mnówto psów sie boi, żadne dziwo...