U nas pod oknami gnije wiele rzeczy bo cichcem rąbią z okien dobrem niejadalnym. Ptakom chleb zostaje wyrzucony w postaci całego drewnianego bochenka, który walnięty z wysokości nie rozbija się. Tak dobrze zapieczony na beton. Ptaki tego nie zdziobią jeśli nie pada deszczyk . A jak jest mrozek i śnieżek
popaduje to dopiero odwilż pokazuje dziadowski szwedzki stół na trawnikach.
W domu dzień sie zaczął krwawo. TZ mający dziś wolne po nocce oczęta otworzył za wcześnie i humor swym sapaniem i westchnieniem wszystkim popsuł. Nawet podjął próby uwalenia się ponownego na poduszkach ale nie wyszło. Zerwał się gromko klnąc towarzystwo kocie, i ich wyczyny, i brak szacunku, i brak rozumku... W harmiderze zabawowym któreś zeskoczyło z drapaka odbijając się łapinkami o TZ-towska facjatę i naznaczając ją malowniczymi sznytami. Ratować sie rzuciłam TZ bo może usta-usta były by niezbędne.

Ale on tylko ze spirytusu skorzystał.

Salicylowego i nie dogłębnie tylko napyszcznie sobie pochlapał.Jako dowód swej krzywdy pokazał zbroczoną

krwią chusteczkę . Pogotowie miałam wzywać by ubytki przetoczyli. Ale mnie powalił wzrokiem. A ja tylko dbałość o jego stan krwi wykazywałam.
Dropsik, Chip i Suri dziś ok. I niech tak zostanie. Od czasu Misia i Maszy nawet szczepień się boję. Jakaś lękliwa się zrobiłam.
U dzikunków nie było 2 kotek. Nowy kot wyleguje się na swym posłanku i jedzenie znika. Mamunia chora zżera antybiotyk w nerce. Dzieci nie widać. W blaszaku także wszystko znika i budka zamieszkała jest. Pingwiny czekały przy śmietniku. Posesjowej nie widać już kilka tygodni. To samo tri ze szkoły. Mam nadzieję,że to tylko obecność karmiacej kucharki jest przyczyną.Zobaczymy czy pojawi się jak ferie będą.
Dzień jak co dzień tylko więcej czasu zabiera ubieranie się.