Wyszłam wczoraj wieczorem z kotostanem na spacerek po blokowym korytarzu.
Jedni latają jak pershingi, inni dostojnie podążają w sobie wiadomym kierunku oraz celu (nawiasem mówiąc, czterech kotów to już wielkie stado

), czyli jak zwykle.
Aliści w pewnym momencie Lucuś puścił się biegiem w kierunku naszych drzwi, bo Barnaba bodaj z nich wyskoczył, a potem wskoczył z wrzaskiem i łomotem (znaczy, chodzi o to, żeby go gonić

). Po drodze natknął się na Felixa spokojnie zmierzającego w moją stronę i zamiast go minąć ... wskoczył mu na plecy, odbił się i popędził dalej
Mina Felixa bezcenna - nawet nie zdążył uniku wykonać
Na szczęście jest dużym kotem, więc nie zgięło go i marszu nie przerwał; tylko się obejrzał za wariatem
