Noc minęła, a ja czuje się jak wyprana w pralce na najwyższych obrotach.
Granda spala ze mną na poduszce, a Szajeczka początek nocy spędziła w transporterze, a potem przyszła do mnie pod kołdrę.
W międzyczasie pojawiała się obok mnie znikąd wyrastała nagle spod ziemi i zaczynały się kocie "rozmowy".
Szaja wali małą łapą, ale nieopancerzoną, więc jej krzywdy nie robi.
Teraz właściwie to chyba głośniej syczy Grandzia.
Szajcia postanowiła wykończyć młodą i zjadła jej porcję mięska, a w nocy piła wodę z jej miseczki.
Padam, jestem zmęczona, żal mi maleństwa i Szajeczki, co będzie jak się niedojadają



