No i wyłączyli w piątek. Gdy wróciłam do domu działała jedna z trzech faz, na szczęście ta od pieca CO. Więc było ciemno, ale ciepło, i jak się okazało, mnie do szczęścia wystarczyło. Tym bardziej, że nabyłam drogą kupna "Smoleńsk" Torańskiej, który - ku mojemu zdumieniu biorąc pod uwagę tytuł - przeczytałam jednym tchem przez całą sobotę i skończyłam w niedzielę po 9.00.
Jeśli ktoś chce przywrócić tej katastrofie prawdziwy ludzki wymiar i właściwe proporcje, szczerze polecam lekturę. Ponad 600 stron przeleciałam nawet nie wiadomo kiedy, a oprócz trzech intelektualnych i obyczajowych zgrzytów w rozmowach z trójką pisiorów, piękne choć tragiczne wspomnienia.
Wieści z frontu kocio-psiego różne.
Zła wiadomość jest taka, że ucho Debi znowu się odezwało, a ponowny antybiogram wskazał znowu ropę błękitną, tyle że antybiotyk, na jaki jest wrażliwe to paskudztwo tym razem to jakiś wynalazek trudno dostępny o ile w ogóle. Na razie wetki kombinują.
Tymczasy się zasmarkały i zagilowały, co było kolejnym, oprócz samej ich obecności i remontu w domu, sposobem na uatrakcyjnienie mi życia

W pakiecie z gilami pojawiły się nadżerki. Do zasmarkanego towarzystwa dołączył Felut.
Ale jest też dobra wiadomość. Szylkretka ma chyba dom. Piszę
chyba, bo chwilowo targają mną potężne podejrzenia, bo dom wydaje się czytać w moich myślach i odpowiada na moje pytania dokładnie tak, jak chciałabym usłyszeć. No i to obudziło moje podejrzenia. Dom czeka na wyzdrowienie Fruzi-szylkreci. Jak jutro okaże się być zdrową, w sobotę lub niedzielę czeka nas wycieczka.
I to chyba tyle. Remont odbiera mi wszelką energię. Podobno trwać będzie tylko do środy przyszłego tygodnia. Ja już teraz warczę na cały świat.