Jutro kolejny tydzień. Dzisiaj przerzucałam zdjęcia z telefonu do laptopa. Oczywiście nie zabrakło na nich i Jennego, choć głównie były to zdjęcia mojej wtedy nowonarodzonej córeczki. Dziś mała ma 1,7 m-cy.
Jenny był wtedy okazem zdrowia i nic nie zapowiadało zbliżające się tragedii. Dwa miesiące, tylko dwa miesiące miałam na oswojenie się z jego chorobą, walkę i pożegnanie. To za mało.
Coś Wam opowiem:
Mieliśmy też Kacpra. Pięknego, młodego kociaka, wzięłam go od znajomego, specjalnie dla Jennego.
Jenny przez dwa tygodnie był sam w domu, my wyjechaliśmy za granicę. Nie mogłam go zabrać. Lot samolotem, inny kraj itp. Wiecie o co chodzi, był już wtedy chory, miał cukrzycę, wymagał podawania insuliny dwa razy dziennie. Załatwiłam z panią weterynarz że będzie przychodziła do niego rano i wieczorem i robiła mu te zastrzyki. Dałam jej klucze do mieszkania, przychodził też męża brat, zabierał to i owo produkcji Jennego. W rozmowach tel. wet.mówiła że wszystko ok.,Jenny ma się dobrze. Po powrocie okazało się że niestety nie była to prawda. Można powiedzieć, że wróciliśmy w ostatniej chwili. Jenny słaby, słaniający się. Szybka decyzja, szybki wyjazd do Gorzowa. Zdążyliśmy. Trafiliśmy na prawdziwego lekarza. Rozpoznał kwasicę ketonową. Jenny został tam kilka dni. Jego życie wisiało na włosku. Wyszedł z tego. W między czasie miejscowa pani doktor(?) przyznała się że Jenny nie zawsze(?) dostał zastrzyk bo drapał i gryzł! Zostawię to bez komentarza.
Po tym Jenny miał problemy z chodzeniem, doszło do neuropatii, nie chodził, tylko pociągał tyłem. Doktor powiedział że to odwracalne, ale kociak jakby się zniechęcił do wszystkiego, dużo leżał, nie chciał się bawić. Wtedy postanowiłam, że weźmiemy drugiego kotka żeby jakoś Jennego rozruszać. Zamiast jednego znajomy zostawił nam dwa koty i tym sposobem trafili pod nasz dach Kacper i Lenka.
Mieli być lekarstwem dla Jennego i tak się też stało. Jenny przy nich zaczął się ruszać, biegać za nimi, bawić się. To dzięki nim zaczął chodzić. Neuropatia minęła.
W między czasie się przeprowadziliśmy. Kacper i Lena mieli może po roku.
Zawsze razem:





Kacper witający Etnę:

Byli po to żeby Jenny mógł wyzdrowieć i wykonali swoje zadanie w 100%.
Jednak pewnego dnia, pamiętam to tak dokładnie, Kacper nie wrócił do domu. Zawsze się marwiłam jak któryś z kociaków się spóźniał. Tak było i tym razem. Wzięłam latarkę i poszłam go szukać. Niestety nigdzie go nie było. Oczywiście nie spałam całą noc, w nocy wyszłam ponownie na poszukiwania, też bez rezultatu.
Znalazłam go rano, przed siódmą jechałam do piekarni po chleb. Leżał nieruchomo przy krawężniku na ulicy. To był szok. Wzięłam jego już sztywniejące ciałko do auta i zawiozłam do domu. Zakopaliśmy go w ogrodzie, teraz leży koło niego Jenny.
Obwiniałam męża o tą śmierć.
Ja niechętnie wypuszczałam koty, zawsze się bałam żeby coś im się nie stało. Mój mąż uważa że szczęśliwy kot to taki który chodzi swoimi ścieżkami, a nie siedzi na parapecie. Może jest trochę w tym racji, ale skutki takich wypraw czasami są opłakane.
Kacper odszedł nagle, z dnia na dzień. Była rozpacz, łzy, ale to nie tak jak z Jennym. Po Jennym jest niekończący się żal, krwawienie serca, łzy już na samo wymówienie jego imienia.
Dlatego przedstawiłam po krótce historię Kacperka który był także kochanym kotkiem, taką przylepą, wiecznie gadającą, zawsze gdzieś pod nogami, ale ...kochanym nie tak jak kochałam Jennego.
Wiecie już czym jest moja rozpacz?
Nie ma takiej drugiej. To tak jakby część Twojego serca uschła. Po Kacperku tak nie było.
Dlatego nie umiem sobie z tym poradzić.