Wyszłam za dom ze śmieciami i przy okazji obejrzeć postępy montowania bramy. Toto ze zdjęcia siedziało na stercie palet i gdy go zauważyłam i skierowałam się w jego kierunku, radośnie z palet zszedł, doszedł do mnie i wspiął się po nodze, żebym wzięła go na ręce. Wszystko wyglądało tak, jakby to był mój kot i czekał, aż zabiorę go do domu. Natychmiast zaczął mruczeć, barankować.
W domu zachowuje się, jakby mieszkał tu od zawsze. Oczywiście zaczął od nażarcia się. Na moje oko, ma niecały rok, jest pełnojajeczny i ślicznie umaszczony. Tyle dobrze, że jeśli nie wyjdzie żadne choróbsko, jest gotowy do adopcji. Absolutnie oswojony kot, ani trochę nie przestraszony, tłuściutki, futro czyściutkie i zadbane. Jeśli ma dom, dlaczego tak ochoczo przyszedł do mnie? Zamknęłam go na chwilę w łazience na dole i zostawiłam otwarte okno. Chciałam zobaczyć, czy będzie próbował sobie pójść. Ale on ani myśli nigdzie uciekać. Siedzi metr od drzwi wejściowych, gdy wypuszczam Szczypiorki. Nawet nie patrzy w tym kierunku. Ki diabeł?

Ja-Ba, nie denerwuj mnie
