Myślę, że niektórzy ją pamiętają, bo była taka słodka, że musiała zapaść w pamięć.
Znalazłam ją jako jednodniowe kocię, na mrozie. Przyznaję, że zabrałam ją w celu uśpienia jako ślepy... miot(?), było strasznie zimno, ja bez samochodu, włożyłam ją do rękawiczki.
Zadzwoniłam do mojej wetki, ale okazało się, że była chora i leży w szpitalu

W ten sposób Kiribati dotarła w rękawiczce do domu i chcąc nie chcąc (no dobrze, bardzo już potem chcąc

Jeździła ze mną do dwóch prac w transporterku z pokrowcem z pikowanego ortalionu i ciepłą butelką, karmiłam ją przez smoczek co 2-3 godziny i jakoś przetrwałyśmy




Szybko dla maluszki znalazł się dom. Wzięła ją pani z mojego miejsca pracy. Nie miałam zastrzeżeń do tego domu- pani kochająca, rozpieszczająca Kiribati bez granic, spotykająca się okresowo ze mną na herbatce. Idylla po prostu.
No i w ubiegłym miesiącu szok- Kiribati pojawiła się w naszym schronisku, oddana przez właścicielkę.
Schronisko natychmiast do mnie zadzwoniło, a ja jeszcze prędzej pojechałam po moje maleństwo, skurczone na środku kociarni.
Nie wiem, jaki naprawdę był powód oddania, były tam jakieś mętne tłumaczenia o przeprowadzce do kawalerki, nieważne w sumie, nie mnie oceniać postępowanie innych ludzi. Z tym, że nie rozumiem, czemu koteczka nie została zwrócona do mnie. Może zadziałał wstyd? Nieistotne w sumie.
No i Kiribati znów u mnie.
Daleko jej do tamtego maleństwa

Teraz jest największym dachowcem, jakiego widziałam- wielka, olbrzymia i grubaśna

Musi znaleźć dom, bo niestety ciągle muszę ją izolować w osobnym pomieszczeniu- emanuje takim strachem, że dwa z moich kotów ciągle usiłują ją prześladować, kiedy tylko pojawi się w zasięgu ich oczu i łap.
Inne koty i pies jej nie przeszkadzają, ani ona im.
Jest wysterylizowana, zaszczepiona, odrobaczona, załatwia się tylko do kuwety.
Tutaj jako maleństwo:




c.d.n.