Wrzody niby są rzadko u kotów, ale mogą się wytworzyć i od stresów, i od zalegających kłaków, i od cofania żółci (i miliona innych rzeczy). No i nasilają się na jesień (u ludzi też) - nie wiem, dlaczego (moja mama lata chorowała na wrzody). Wielu lekarzy wali wtedy antybiotykami - moja mama wyleczyła się częstym jedzeniem małych porcji i naparem (nie glutami) z siemienia lnianego (łyżka siemienia, pół szklanki wrzątku - po zalaniu powinno naciągać jeszcze 2-3h), dobrze robi też rumianek. Magnolia na 99% ma wrzody (wszystkie objawy - od mdłości przy przerwie między posiłkami dłuższej niż 4, no max 5h, poprzez łatwe wymioty po zjedzeniu czegokolwiek ze sztucznymi witaminami - one zawsze mocniej drażnią żołądek); jak ma ostrzejszy stan, to wystarczy dawać jej 3-5 dni ultradiar (wet kiedyś zaleciła) i objawy ustępują. Biochemia u niej jest idealna, morfologia i jonogram też. Jak ma nawrót, to ma taki specyficzny zapach z pyska (smród) - to dość charakterystyczne przy wrzodach. Nie robię gastroskopii, bo ma wszystkie objawy i terapia pomagająca przy wrzodach działa, a każde takie badanie u max strachulca (zwykłe oglądanie u weta powoduje od razu łupież i wyłażenie kudłów całymi garściami). Po prostu muszę mocno uważać na jedzenie i karmić ją często małymi porcjami (mokrym najlepiej lub chrupkami namoczonymi, bo suche podrażniają).
Tak na marginesie - zakłączenie, kokcydia oraz problemy z trzustką mogą mocno wpływać na uszkodzenia śluzówki żołądka (Mokate w zwykłych badaniach miała trzustkę niby idealną, a dopiero profil trzustkowo-jelitowy z TLI specyficznym dla trzustki pokazał, że jednak nie). Magnolia miała kokcydia, więc wiem coś o tym. Wymiot nawet śliną każdego dnia. Po tolfedynie miała wymiot brązowy (pewnie z racji krwi).
Jakby to był nowotwór, to raczej było by cały czas źle i po równi pochyłej... dlatego mam nadzieję, że to wrzody lub wręcz silniejsze podrażnienie śluzówki (nawet kłaki zalegające potrafią robić cuda).
W każdym razie obydwie z Magnolcią trzymamy kciuki


