Mam w łazience dwa kocie smarki. Jedno to dziewczynka, bo szylkretka, drugie czarne jak smoła z czymś kształtującym się pod ogonem, więc może być chłopczyk. Jak dla mnie zbyt duża jest między nimi różnica w wielkości, żeby mogły być z jednego miotu, ale tu wetka się autorytatywnie wypowie.
Przytargałam je do domu przed dwiema godzinami.
Czytelnicy z największym stażem pamiętają akcję z łapaniem bernardyna. Wtedy poznałam koleżankę, wolontariuszkę psią współpracującą z Fundacją Niechciane i Zapomniane. Od tamtej akcji mamy swoje telefony, czasami się spotykamy (mieszkamy w tej samej wsi, ale w różnych jej końcach). Dzisiaj B. zadzwoniła, że przy jednej z opuszczonych posesji na drodze od jej domu do sklepu siedzą dwa maluchy i się drą, a jak do nich wyszła, to leciały za jej samochodem. Szybko w myślach przeleciałam, kogo by tu wrobić w łapankę tych smarków, bo zaczęło potwornie lać

, ale nikt mi nie przyszedł do głowy. Co było robić, założyłam kalosze, pelerynkę przeciwdeszczową i pojechałam. B. już tam była. Jednego złapała sama i wsadziła do kontenerka, który zabrałam. Drugi schował się za ogrodzenie i stamtąd darł się jak opętaniec. Uliczka na uboczu, B. wiedziała, że właściciele to staruszkowie spędzający tam czas tylko latem... ryzyko, że ktoś wezwie policję małe

Pelerynkę zdjęłam (natychmiast byłam przemoczona do suchej nitki), kaloszki wchodziły między pręty furtki, to przelazłam

B. mnie ubezpieczała, żebym się nie zwaliła bezładnie. Maluch nie stawiał oporu, tylko tuż przed samym włożeniem do kontenerka straszliwe udrapnął B. w palca

No ale przecież nie mogłam przechodzić przez siatkę z kotem pod pachą.
Spenetrowałam jeszcze całą działkę. Na tarasie malutkiej letniskowej chatynki budka z kartonu, wokół puste miseczki. Klasyczny przykład wakacyjnych dokarmiaczy. Dopóki są, dają jeść, oswajają i pozwalają na kompletny zanik umiejętności zdobywania pożywienia. Potem robi się jesień, więc dupę w troki i do domu, a kotki może ktoś wyżywi

Tam prawdopodobnie bywa również mamuśka tych maluchów. B. obiecała, że będzie miała oko, jakby się pojawiła kocica, B. da mi znać. A ja jeszcze nie wiem, co zrobię z tą wiedzą, bo doświadczenia w łapankach mam
bogate.
Zasrańce strasznie się w kontenerku tłukły, syczały i warczały złowieszczo całą drogę i miałam nadzieję, że jednak dzikie i po oporządzeniu można przetrzymać w garażu i puścić jako dziczki. Potem ulokować w styropianowej budce na mojej działce i karmić. Ale gdy przywiozłam drobiazg do domu, wypuściłam w łazience i dałam po pierwszej saszetce, już wiedziałam, że należy porzucić te nadzieje. Troszkę nieufne, posykują dla fasonu, ale dotknięte zaledwie ręką ludzką, natychmiast z drapieżnych tygrysów stają się przytulnymi kuleczkami.

Znaczy, że czeka mnie gehenna szukania im domów.
Na szczęście kolega z pracy chyba szuka czarnuszka, a drugie to przecudnie umaszczona szylkretka, więc może szybko trafi się fajny domek.
Foty będą, jak mój net będzie w stanie zrobić coś więcej niż otworzyć stronę miau.pl. Mam ich, jak sobie leżą przytulone. Hmmm, chociaż to niepolityczne, ale ONE SĄ PRZECUDNEEEE
