Witam wszystkich zakoconych

Szukałam porady przegrzebując miliony tematów, ale w końcu zdecydowałam się napisać tutaj - bo dokocenie jest punktem w którym nasza domowa sytuacja się zmieniła...
Półtorej miesiąca temu trafiliśmy z mężem (świeżo poślubionym i zadeklarowanym "żadnego kota w domu", choć wiedział że prędzej czy później..

) na błąkającą się po osiedlu rodziców nieszczęśliwą i zdesperowaną kotkę 4,5 m-c. Kotka wyglądała jak siedem nieszczęść i za wszelką cenę starała się wbiec za kimś do ciepła. Okazało się że już była zgłaszana do Kotkowa, ktoś musiał ją wyrzucić bo błąkało się toto co najmniej dobry tydzień. Nachyliłam się pogłaskać to stworzenie, które ocierało się o nogi - i tak się złożyło że maleństwo poleciało za nami do samochodu... i za decyzją męża (a jakże

) zabraliśmy ją do weterynarza i do domu. Yuko odrobaczyliśmy (po czym leczyliśmy zatrucie, bo vet nieopatrznie dał za dużą dawkę.. nc...), odpchliliśmy, wypieściliśmy, i mieliśmy szczęśliwego łobuza w domu

Wierna, śpiąca i mrucząca w łóżku z nami, budząca mnie na dźwięk budzika, niegrymasząca, czyściutka. Drapak polubiła bez większych problemów, korzystała śmiało z mieszkanka które na miarę naszych możliwości dostosowaliśmy do kocio-brykających potrzeb. Żwirek silikonowy zaakceptowany także od razu, bez problemów.
Ale. Miesiąc od przygarnięcia Yuko trafiła się okazja dokoptowania jej towarzystwa - kociaki szukały domu. Po dyskusji uznaliśmy że póki Yuko jest mała i bardzo absorbująca zabawowo, powinna się dobrze zaaklimatyzować z kociakiem do towarzystwa i że im szybciej dołączymy drugiego kota tym lepiej, a ona nie będzie samotna (bywa że nas długo nie ma, jak ją przygarnęliśmy mąż chorował, więc ciągle ktoś był w zasadzie, a potem było jej wyraźnie smętnie i gnębiła nas ze zdwojoną mocą jak wracaliśmy). A dodam, że w domu rodziców też są dwa koty, tyle że kocury, i uważałam, że jak koty to lepiej dwa... No i pojechaliśmy po kociątko - kotka prawdopodobnie, 8-tyg, urocza - wlazła od razu mi na ramię i tak została
Popełniliśmy pewnie z tysiąc błędów przy dokoceniu, generalnie nie dało się odizolować ich skutecznie, bo mieszkanie jest małe i nie byliśmy w stanie wydzielić stałych stref. Próbowaliśmy zamiany pokoi, ale jako że Yuko udało się wyłamać ze dwa razy i wpadła do małej, to już daliśmy spokój. Za radą weterynarza daliśmy im ustalać reguły.... Pierwsza doba połączenia była straszna, noc spędziły oddzielnie, ale dzień wyglądał jak strefa wojny. Yuko była agresywna i pokazywała dobitnie swoją pozycję, Nami (malutka) była przyzwyczajona do towarzystwa, więc w zasadzie ignorowała rezydentkę początkowo, nie rozumiała w czym jej przeszkadza. A Yuko rzucała się na nią, gryzła (bez rozlewu krwi, ale doprowadzając do wisku i ucieczki pod komodę bądź do nas - Yuko nie atakowała nas). Ale nie chcieliśmy być "azylem", żeby później się nie obrywało jej w dwójnasób, więc nie chroniliśmy zbytnio, starałam się "neutralnie" wchodzić w nie, niby przypadkiem po drodze, albo sypać jedzenie, albo obie na raz głaskać... (Yuko się wyrywała, obrażona śmiertelnie). Ale już drugiego dnia było lepiej - jak mała spała Yuko podeszła ją wylizać (pod ogonem najpierw, ale potem po uszkach też). W czasie aktywności prała ją dalej, ale jakby mnie zapalczywie. Próbowaliśmy angażować obie w zabawę, ale nie bardzo wychodziło - wyglądało to tak, że najpierw Yuko chce się bawić, ale mała się wtrąca, więc Yuko przystaje, obserwuje, po czym atakuje Nami...
Teraz minęło półtorej tygodnia - wiem, mało jak na kocie aklimatyzacje

W międzyczasie szczepiliśmy Yuko i wyleczyliśmy kichanie Nami (wizyta u weterynarza była jednocząca dosyć, Yuko bardzo reagowała jak mała jęczała przy zastrzyku, sama za to była dzielna i tylko pilnowała co się dzieje z Nami). Atmosfera w domu się zmieniła. Jęki zniknęły, dziewczyny ganiają się i piorą, ale już obie i nie tak agresywnie. Yuko wylizuje małą jak ta śpi - co obecnie jest niezbyt chętnie przyjmowane przez Nami (chyba już uznała, że Yuko zawsze jak podchodzi, to tylko w celu pogonienia jej...), więc bywa że się broni, a czasem śpi i nie zwraca uwagi. Często leżą razem, razem gapią się w okno, jedzą. Yuko zakopuje po małej "dzieła" kuwetowe, bo Nami tego nie potrafi, czyści ją jak się upaćka. A jednak nie wygląda to do końca "rodzinnie". Kuwety początkowo były dwie (dołożyłam bonusową jak przynieśliśmy małą) ale że obie robiły w łazienkowej, to i dałam spokój i zostałam przy jednej. Nami ma problemy z jedzeniem suchej karmy, je mało i wypada jej ciągle z pyszczka, więc częściej zaczęły się pojawiać saszetki lub mięsko, kocie mleczko, a ew. karma z dodatkiem wody. W efekcie Yuko też nie chce już jeść swojej dotąd ulubionej Puriny One, ani Whiskasa, ani Royal Canin, "zakopuje" miseczkę wytrwale i marudzi... Dodam że Yuko nie miauczy, jeśli kogoś słychać to Nami, i to niezbyt intensywnie, ciche mamy dziewczyny.
Yuko zmieniła się bardzo. Wydoroślała, bardzo rzadko udaje mi się zachęcić ją do zabawy ze mną czy z mężem, często przez ingerencję małej z resztą. Nie ma miejsca gdzie Yuko może być sama, mała wspina się już nawet na jej najbardziej niedostępne legowisko na szafie- fakt że Nami jest hiperaktywna, i nie snuje się za starszą, bo biega jak wariat i podgryza i atakuje co się da, w którą stronę się ją popchnie, tam znajdzie coś do zabawy, ale jednak nie ma od niej izolowanej przestrzeni. Nieczęsto udaje się złapać moment kiedy Yuko daje się miziać i mruczy, raczej zaraz schodzi z kolan/rąk/kanapy, dosłownie kilka razy udało się ją podopieszczać normalnie... A bardzo o to zabiegamy, nie faworyzujemy małej, choć ona po prostu bezpardonowo wchodzi na nas i nas liże i mruczy, staramy się ograniczać takie kontakty jak Yuko widzi, i ją obdzielać wtedy miłością, ale jednak.... Podobnie zepsuło się z jej przychodzeniem do mnie po dzwonku budzika - przychodzi, ale już nie wskakuje mrucząco-miziająco, tylko staje pod łóżkiem, bo na łóżko wskazuje za moment Nami... Yuko ciągle jakby się usuwała. Mieliśmy gości przez dwa dni (niedziela i poniedziałek), Nami szalała, łasiła się, a Yuko spała w przedpokoju albo drugim pokoju schowana, nie chciała być z nami, wyrywała się z rąk. Sprawia wrażenie osowiałej. Podejrzewaliśmy chorobę, ale wszystko w normie podobno..
A wczoraj rano na kołdrze zastaliśmy plamę. Przeczuwałam że to Yuko, ale miałam nadzieję że może to przypadek... Zamyte, zapsikane, sypialnia na czas nieobecności zamknięta (nie było nas długo wyjątkowo). Dziewczyny po naszym powrocie ucieszone wyraźnie, dostały przekupnie saszetki, wygłaskane, poganiały się i pobawiły. Nami zasnęła na poduszce męża, a Yuko pomruczała mi na kolanach, po czym przesunęła się i położyła koło Nami, ale ta zaczęła gryźć jej ogon, więc obie w pogoni wybiegły z sypialni. ok 4 Nami zaczęła łobuzować i polować na moje włosy na poduszce

, więc nas rozbudziła, i Yuko wskoczyła na łóżko, mnie coś tknęło, wstałam, zapaliłam światło - a na łóżku i na ścianie sioo... w tym samym niemal miejscu co wczoraj. Zebrałam wszystko, poszewka do pralki, ściana wypucowana, kołdra zamyta (ale nie wiem co z nią zrobić, to owcza wełna, wsiąkło cholerstwo, chyba do pralni chemicznej dziś pójdzie) popsikane. A jak się szykowałam do pracy, Yuko załatwiała się przy mnie w kuwecie jak zawsze. Bez problemu. I łasiła się. Nadal smętna jakaś, ale do głaskania.
I gnębi mnie co może być przyczyną. Jedziemy dziś z Yuko do weterynarza, poradzić się. Obawiamy się czy to nie zaczyna się pierwsza ruja (ma 6 m-cy) - choć nie widzę sztandarowych objawów, tyle że chodzi od okna do okna i pod drzwiami przesiaduje/leży.. (nie jest wypuszczana i nie była odkąd ją przygarnęliśmy, jedyne momenty kiedy jest poza domem to wycieczki do rodziców albo do lekarza) Kastrować planujemy zgodnie z otrzymanym zaleceniem w 8 m-cu lub po pierwszej rui. A dziś jak zamknęłam drzwi i wyszłam do pracy, wydawało mi się że z mieszkania dochodzi kocie wycie.... Może to był wytwór zmęczonego umysłu, a musiałam biec więc nie czekałam, następnym razem wyjdę wcześniej i sprawdzę.
Żwirek dziś zmieniamy, na wypadek gdyby jej coś nie pasowało z kuwetą, Feliway jest drogi i nie zaopatrzyliśmy się jeszcze, te krople Bacha intrygują, ale nie wiem jakie do nich dobrać (Yuko jest osowiała ale nieco agresywna jednocześnie, a czasem wydaje się tchórzliwa wobec małej, ciężko to wypośrodkować).
Uff, pokręcony opis sytuacji, ale naprawdę potrzebuję porady - nie wiem już jak rozumieć domową sytuację, a szczęście futrzanej części rodziny jest dla nas naprawdę ważne...