Taaa...same dobre wiadomości napływają z kraju (jak to mówią!)!!
Dwa minus z biologii (przedmiot maturalny), jeden z polskiego (takoż...)
Przeprowadzono krótką rozmowę , próby negocjacji warunków poddania odrzucono.
Nastąpił szlaban, w dalszym ciągu będzie odcięcie netu, kasy oraz inne przykre reperkusje.
Dostał ostatnią szansę (jak nasi piłkarze...) , jeśli przes*** nastąpi zmiana szkoły i bój się boga co tam jeszcze.
Psuje mi wakacje.
GNOJEK!!!!!

I nieuk.
Nieukom mówimy stanowcze NIE.
Będziem ciąć konsekwentnie!!!
Dziś pojechaliśmy zwiedzać i całkiem przez przypadek odwiedziłam dwa miejsca kocie: Cat Sanctuary (prowadzony przez dwoje Anglików luksusowy przytułek dla kotów pod Limssol) oraz kaplicę św. Mikołaja od kotów.
Z Mikołajem jest tak: matka jego -Helena-odbyła ponoć pielgrzymkę do ziemi świętej i w drodze powrotnej odwiedziła św. syna na Cyprze. Zastała tu plagę węży , więc wysłała synowi okręt kotów żeby sobie z tym poradziły.
Czy i jak sobie poradziły- nie wiem.
Ale klasztor słynie z dużej ilości kotów wokół.
Kotkins nie byłby sobą , gdyby nie zobaczył tego.
Sam klasztor mnie wkurzył- siedzą sobie i nic nie robią mocno leciwe i niezbyt schludne zakonnice, na widok Kotkinsa zrywają się (bo przed wejściem do kapliczki trza dekolt mi obrusikiem zasłonić!).Wokół koty: kilka sztuk przecudnych, odpasionych, ze dwa ruchliwe chudzielce.
I dwa chore. Koteczka z raną zamiast oka i zrudziała bida na oko chora na jakąś chorobę skóry.
Kotkins już- już chce porywać, leczyć, ratować...
Małż odciąga- nie ma gdzie, nie mamy samochodu , którym wrócimy do domu, nie pomożesz przez 5 dni...
Głupie zakonnice wzruszają ramionami indagowane (tu WSZYSCY znają angielski!)- bóg widać TAK chciał , koty muszą cierpieć...
Załamany Kotkins milczy w samochodzie.
Jedziemy przez interior...
Nagle napis "CAT SANCTUARY".
Wrzeszczę do Małża "SKRĘĆ! SKRĘĆ!!"
No i Małż skręca.
Za płotem widać piękne woliery, domki dla kotów w cieniu drzew.
Wszystko opłotowane wysokim, siatkowym płotem , w środku kilka kotów (przepiękny krówek!) biega , wskakuje na specjalnie pobudowane drewniane drapako- półki.
Koty grube, wypasione, ochoczo podchodzą do płotu , opowiadają, łaszą się.
Na płocie puszka na datki.
Z zabudowań obok wychodzi jakaś kobieta ,z uśmiechem zagaduje - czy chcemy zobaczyć, czy lubimy koty...?
Opowiadamy o naszych persiętach, o niepokoju o leosiowe zdrowie, pokazujemy zdjęcia Amelki, mówimy o historii Lala, o pięknej Fio i o tym jak kocha tylko Kotkinsa (kurczę, Małż ma łzy w oczach na wspomnienie Lala!!)- kobieta to Estelle , założycielka tego przybytku.
Imponuje nam otoczenie- wszystko pro-kocie ,zbudowane "pod" kocie potrzeby, wszyscy szczęśliwi, rezydenci zrelaksowani.
Pyta czy chcemy kogoś zaadoptować...cóż- nie , nie chcemy.
Mamy komplet chwilowo.
Głaszczemy bez opamiętania.
Kilka jest w typie chyba norwegów, kilka to jakby normalsi z długim włosem.
Estelle też ma komplet.
Nie weźmie nikogo póki kogoś nie wyadoptuje.
Prowadzi ten przybytek z mężem, kotów jest tyle, ile mogą utrzymać.
Pyta o polskie schroniska , o opiekę nad bezdomnymi i sterylizacje.
Opowiadamy, mówimy o naszych przyjaciołach, o Was Kochani.
Małż opowiada o kozach szwagra (są już trzy) , Estelle chce koniecznie zobaczyć te kozy- umawiamy się na internetową sesję zdjęciową , póki co pokazujemy jej zdjecie ulubionej świni szwgrowej...w komórce jest , przytulona do ukochanego pana (to już trzecie pokolenie "ulubionej świni"- tym razem zdaje się Gertruda, ale głowy nie dam...)
Melon- Delon wzbudza zachwyt , wchodzimy na laptopie Estelle na forum Miu.
Pokazujemy Estelle nasze persięta, przychówek Aniady (BOLEK!!tu nie m szaraków prawie!!)
Na widok Kiti Cairo Estelle traci mowę:)
Musimy już iść, a Małż wyjmuje...znacznie za dużo i daje Estelle.
Dobra , nic mu nie mówię.
Najwyżej będę gotowała w naszej kuchence w hotelowym apartamencie do końca pobytu zamiast chodzić do restauracji...
Na koniec opowiadamy o wizycie w przybytku zakonnym.
Estelle wzdycha- ma kłopoty z tym miejscem. Na Cyprze sterylizacje dofinansowuje lokalna administracja.
Szczepienia-w jakimś zakresie- też.
Bezdomne zwierzęta są łapane i sterylizowane, szczepionki też podaje administracja , która wynajmuje weterynarzy do tego celu(pewnie wściekliznę, nie wiem co jeszcze)
Ale mniszki nie pozwalają na sterylizację kotów.
Estelle zbiera koty chore, stare i takie, które sobie nie radzą. Na to się godzą. Leczy, znajduje domy , w ostateczności-usypia.
Cypr to kultura zbliżona do anglosaskiej - zwierzęta się kocha i poważa. A przy jej schronisku jest baza lotników angielskich- w tych rodzinach KAŻDY ma zwierzę. Koty od Estelle często tam znajduję domy, potem emigrują do UK kiedy kończą kontrakty.
Ale żeby sterylizować mnisie koty, musi je ...wykradać.
To jej "tajna" działalność.
Podjeżdża , zwabia wieczorem, sterylizuje na koszt administracji ("prywatnych" czyli zakonnych nie wolno, ale rzecz jest nie
niesprawdzalna) i wypuszcza przy klasztorze...i jest ok.
Jutro pojedzie i poszuka tej chorej dwójki.
Ma zaprzyjaźnionego greckiego weta, młodego chłopaka, wiele z nim robi...
Żegnamy się.
Estelle pozdrawia Leosia (rozczulił ją na zdjęciu), mówi ,że nie myślała ,iż Polacy to tacy wielcy kociarze...
Pozdrawia Was wszystkich, Kochani, oczywiście miło by było gdybyśmy coś tam dały dla Estelle i jej kotów...ale nie koniecznie, ona rozumie ,że każdy powinien w swoim otoczeniu dbać, sterylizować, szukać domów...
Kociarz kociarza zawsze zrozumie.
I bóg mi świadkiem- nie szukałam.
Samo wlazło pod opony:)
Kociarze wszystkich krajów- łączcie się!!!
