Panda jest najbardziej schizofrenicznym czworonożnym stworem, jakiego widziałam
Została okrzyknięta
węszem, bo syczy bez przerwy i na każdego.
Syczy nawet jak przyjmuje pozę przygotowawczą do przytulania i barankowania. Ostatnio osyczała mnie, zdzieliła opancerzoną łapą, tuląc się jednocześnie i barankując rękę...
Siedzi w tym swoim koszyku i syczy...
Wyłazi do jedzenia w całości tylko, jak nikogo nie ma w pobliżu. A tak, to je siedząc doopką w koszyku, a jeno łeb wystawiając...
Czekając na żarcie i domagając się jedzenia też syczy. Nie wiem, czy to to potrafi miauczeć, bo jeszcze nie zademonstrowało.
Niedługo jednak będziemy rozróżniać różne rodzaje syku.
Wczoraj pierwszy raz wylazła ze swojej
węszowej nory i wypełzła z łazienki. Udawałam, że jej nie widzę, co by nie wystraszyć. Ale posiedziała pod rowerem tżta,
popaczyła i wróciła do nory.
W nocy skorzystała z ciszy i spokoju i po raz pierwszy przylazła na salony.
Poznałam po klocku za kanapą...
Był ewidentnie jej i musiałam w nocy wstać, co by go sprzątnąć, bo nos wykręcało.
Przy okazji odbyłam śpiący dialog z tżtem:
tż (nie otwierając oczu): Co tak śmierdzi?
ja (z oczami wielkości milimetra): Kupa.
tż: Waś?
ja: Wąsz.
tż: Skąd wiesz?
ja: Bo za łóżkiem. I gadaryt nie Wasiowy i nie Kropkowy.
Położyłam się, zgasiłam światło, cisza...
Po pół minuty:
tż: Ale śmierdzi.
ja: Przynajmniej ładna kupa. Sraki już nie ma.
tż: To cudownie...
Dzisiaj uskuteczniam wyciąganie
węsza z nory wędką. Nawet nieśmiało się bawi, pod warunkiem, że wędkujący nie wykonuje gwałtownych ruchów. A najlepiej jak w ogóle nie wykonuje ruchów...
No i syczy na wędkę...
Maksymalne dziwadło
