Zobaczyłam go wczoraj, pod jednym z sąsiednich bloków, wracałam z Dzidzią od weta. Siedział na trawniku, skulony. Wyrudziała sierść, chudy jak przecinek, z pyszczkiem zaklejonym ropnymi glutami. Dał się pomiziać po łebku.
Poleciałam do domu, zostawiłam Dzidzię, złapałam transporter i biegiem z powrotem. Już go nie było. Pokręciłam się, pokiciałam, nie pokazał się. Wróciłam dziś rano. Namierzyłam karmicielkę (83 lata, kastrowanie szkodzi, dokarmia 4 koty w piwnicy bloku). "Pani on taki miły i już dawno choruje..." Nie będę komentować.
Franio wyszedł do karmicielki, dał mi się złapać i po symbolicznym oporze wpakować do transportera. U weta był grzeczny, nawet mruczał.
Wiek - nieznany. Uszy czyste, odchody pcheł, ale bez żywych pcheł w futrze, odwodniony, zagłodzony, z potwornym ropnym katarem i sporą raną na łapce. Dostał kroplówkę, duphalyte, Convenię, Fiprex, ma pobraną krew, czekamy na wyniki. Franio ma 1 ząb - prawy dolny kieł, jaja jak berety, waży 3 kg i jest FIV plus. Z pierwszym da się żyć, na drugie i trzecie zaradzimy. Czwarte - sami wiecie. Franio nie może wrócić do piwnicy.
Na razie zamieszkał w pomieszczeniu ze zsypem obok mojego mieszkania. Sąsiedzi dogadani, nie mają nic przeciwko. Franio ma do dyspozycji zamykane pomieszczenie, z dużym oknem i ciepłym kaloryferem. Dostał transporter, kocyk, kuwetkę, miseczki. Na razie czekamy, leczymy się i odkarmiamy. Jeśli będzie ok, Franio będzie szukał domu, bo nie jest dziki, a tylko trochę nieśmiały.
Oto Franio
