Ale bierzecie mnie pod włos
Normalnie urosłam w swoich oczach
Szczerze mówiąc, to klimat na miau już od dłuższego czasu był dla mnie ( i chyba dla wielu) nie do zniesienia. Przy tak dużym skupisku osób i złożoności problemu, dodajmy tak delikatnej natury, to chyba jednak nie aż tak dziwne, ze pojawiały się konflikty. Zresztą moja akurat "przygoda" z Miau zaczęła się w sumie przez przypadek i właściwie od awantury– córki, mając wówczas 14-15 lat, popełniły pewne błędy i zostały zaatakowane. Ja wcześniej nie wiedziałam, nie interesowałam się ich działalnością w tzw. sieci. Dla mnie to był szok – wcześniej nigdy nie byłam na żadnym forum i nie wiedziałam, że w sumie tego typu zachowania, agresja słowna, nie należą do rzadkości. Ale od tego momentu miałam całokształt na tzw. uwadze – jeśli chodzi o dzieci, to odzywa się we mnie lwica ( nie przychodzi mi nic mniej wyświechtanego do głowy). Dzisiaj już dziewczyny same potrafią się obronić.
Właściwie, dopóki tymczasowałyśmy, to wszystko toczyło się jakby z rozpędu. Teraz jest już to niemożliwe. Przy 3 kotach własnych po prostu niemożliwe w naszej sytuacji. Zresztą ja się nie nadaję do tych adopcji – doszłam w pewnym momencie do takiego momentu, że tylko nielicznie wydawali mi się odpowiednim domem. To był dla mnie znak, że czas sobie powiedzieć stop. Choć powiem szczerze, że wszystkie moja spostrzeżenia i obserwacje nie były takie głupie… W sensie, że skądś się brały, odnosiły się do jakichś konkretnych życiowych (nie moich przypadków). Np. (mam nadzieję, że się BARDZO nie narażę – od razu mówię, ze dostrzegam dzisiaj dystans, a może i śmieszność, niepoważność moich lęków w tym temacie), np. jak pisała jakaś para, jeszcze narzeczeni, to ja się obawiałam, a co będzie, jak się urodzi dziecko. I pełno takich różnych- albo ktoś za stary albo za młody, albo coś albo coś. Choć czasem jak ktoś napisał, to od razu jakoś było czuć wspólne fluidy... I jakoś się czuło, że to będzie dobry wybór. I gęba się śmiała sama.
W każdym bądź razie – same widzicie, że raczej ze mnie filozof (chłopski) – tych dylematów było coraz więcej, a wzrastały wraz z doświadczeniami. Choć tak jak mówię- były takie domki, że jak napisali, to człowiek jakoś od razu prawie że wiedział. Właściwie to mieliśmy szczęście do domków. No, może z pewnymi wyjątkami. Ale dziwne jest, że błędy pojawiły się właśnie bardziej później niż wcześniej. I to też był chyba kolejny znak. Inną sprawa też były fundusze.
Tak więc nie bardzo wiem, o czym bym miała pisać – dziewczyny widzę skupiły się bardzo na maturze, czekają je wybory, które mogą zaważyć na dalszym ich życiu. A bez nich, bez dziewczyn, to mi jakoś nie tak. Zresztą powiem Wam, że w pewien sposób to forum, a właściwie tymczasowanie zbliżyły mnie i córki. To był nasz wspólny temat, razem wszystko przeżywałyśmy. Fajne to było. Ale już nie wróci. Wszystko się zmienia i trzeba do tego przywyknąć. A zdarzeniom/ sytuacjom/ słowom ponoć my sami nadajemy znaczenie i jeśli coś nas wykańcza, to lepiej dać sobie z tym spokój. Kiedyś spotkałam się z taką metaforą, porównaniem, że nasz umysł to taka jakby zajezdnia autobusowa. Pełno w niej autobusów (myśli), które jeżdżą w różne strony. To my decydujemy do jakiego autobusu wsiąść i kiedy z niego wysiąść.
Ewan – ja też czuję, ze Mimisiowy domek jest super. Ale nie mam za bardzo kontaktu od jakiegoś czasu. Nie chcę się też narzucać. Mój Tżet np. należy do tych, co twierdzą, że on by sobie nie życzył, żeby ktoś się wypytywał o JEGO kota. Że to już JEGO kot. W porządku – powiedziałam – a jakbyś oddał swoją ukochaną Korę, z jakichś powodów, to tez byś się nie dopytywał, co u niej? Nie chciałbyś wiedzieć? Nie odpowiedział. Chyba zaskoczyła go ta nie co inna perspektywa. W każdym bądź razie wierzę, że gdyby coś się działo, to zostaniemy o tym poinformowani. Są domki, które same od czasu do czasu coś napiszą, życzenia, zdjęcie. Ale też i już trochę czasu minęło, więc jakby już nie ma takiej potrzeby…
Inna jeszcze sprawa, że jak oddać (tfu, tfu) bo np. alergia, to wtedy domek tymczasowy jest jak najbardziej. O Josia trochę przepłakałam, bo nic mi domek nie chciał mówić
Jeszcze o Pinczerkach – Luiza znalazła jakiś opis charakteru, na stronie hodowli. Ponoć Pinczerki to pieski ”jednego pana” i że rozdzielenie takiego pinczerka od swojego wybranka może zakończyć się nawet śmiercią zwierzątka. Źródła opisu nie podam, nie pamiętam – może opis stworzony na potrzeby komercji, ale pewnie coś w tym pewnie jest i nie powiem, że mnie to (jak za pinczerkami nie przepadam) to nie ujęło

Poproszę dziewczyny, może znajdą czasu żeby Josia, za którego tak żeście trzymali kciuki, obfotografować.
Miłego weekendu:)))))))))))))))))