Myślałam, żeby wysłać tam Korneliusza, by się tam pięknie instruktażowo załatwił
Na szczęście chyba załapał. Po powrocie od drzwi wejściowych uderzył mnie niezły smrodek, wchodziłam więc z dużą dozą niepewności. Ale na szczęście smrodek dobiegał z kuwety - piękna kupa i, co najważniejsze, porządne siuśki. Chyba jednak drapanie w żwirku dało jakiś rezultat. Albo zmiana miejsca kuwety. Mam nadzieję, że skoro raz zaskoczył, to już zrozumiał, o co chodzi i będzie kontynuował akcję. W nagrodę dostał dwie myszki do zabawy i wędkę z piórkami. Myszki, zwłaszcza jedna, się spodobały, ale wolałby, żeby się z nim bawić. Wędka na razie nie znalazła uznania. Pcha się do głaskania, barankuje, nachalny strasznie. Co prawda już drugi raz znienacka w trakcie mnie dziabnął zębami - może w którymś miejscu go boli...
W ramach drugiej nagrody dostał kąpiel. Jakoś tak niezbyt lubię, gdy po głaskaniu na ręce zostaje mi dziwne uczucie... Kąpiel zniósł bardzo dobrze, z godnością, że tak powiem, dał też sobie wyczyścić uszka. Nawet suszarką się nie przejął.
Zauważyłam tylko jedną niepokojącą rzecz - po jednej stronie na skroni ma takie brązowe coś. Nie wiem, jak to nazwać - jakby osad albo ministrupki. Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie świerzb, ale świerzb jest chyba czarny i chyba siedzi w uszach, a nie na skroniach. Nie wiecie, co to może być?