Kilka dni temu ktoś "życzliwy" doniósł koleżance karmicielce, że po osiedlu kręci się nowy, "dziwny" kotek...
Koleżanka dała odpór, ale w piątek mi o tym opowiedziała. Poszłam zobaczyć.
Pod ścianą domu przycupnął w bezruchu nieduży pingwinkowaty kot.
Podeszłam od tyłu z transporterem całkiem blisko, ale w ostatniej chwili zwiał, nawet dość chyżo.
Zostawiłam trochę jedzenia, wyprosiłam od właścicieli domu jakiś karton na noc.
W sobotę poszłam z klatką łapką pożyczoną z Fundacji KOT (dzięki!).
Kotek tym razem przytulał się do ściany bloku. Poszło gładko.
Chciałam zawieźć go do weta do przeglądu i sterylki/kastracji, a potem wynieść na działki, gdzie będzie miał większe szanse na przeżycie niż na osiedlu...
Ale
kotek jest albo młodziutki (wygląda na jakieś 4 miesiące), albo taki zabiedzony.
Pod futerkiem chudziutki, z wystającym kręgosłupem, leciuteńki.
Co gorsza, prawdopodobnie głuchy

(pewnie dlatego mogłam podejść tak blisko).
Nie reaguje na hałas, uszy nie pracują w ogóle.
Jego miałczenie brzmi jak coś pośredniego między stękaniem i beczeniem kozy
A co jeszcze gorsza – oswojony i miziasty!
Jakie szanse ma "na wolności" w tej chwili?
Uznałam, że na sterylkę za wcześnie. Najpierw kociaka trzeba trochę odpaść,
powinien też trafić do dobrego weta (który niedługo wraca z urlopu).
Klemens wylądował więc w mojej piwnicy

, w Piętaszkowej klatce.
Oto on:

Obejrzałam oczy, uszy, ząbki – wygląda że OK, ale nie znam się za bardzo.
Apetyt jest, urobek trafia do kuwety (najpierw na rzadko, teraz już lepiej).
Kotek na zmianę meczy i mruczy

(meczy na mój widok, a gdy się naje, przestawia się na mruczando). Jest słodki!
Po wizycie u weta będzie gotowy do szukania DT/DS, bo ani zimowanie na działkach,
ani - co tu dużo gadać - w piwnicy (choćby i fioletowej), nie będzie dla tego oswojonego kocurka najlepsze...
Piętaszek (jako że z niego już lew, tygrys przyczajony i smok, no w każdym razie, chłopak okrzepł

) przeniesiony do rodzeństwa,
co oczywiście bardzo mu się podoba
