Bałbym się zamknąć zestresowane podróżą koty w jednym transporterze nawet Maru i Albert choć normalnie wylizują sobie uszy - mogliby się pobić. A Odiś to w ogóle inny gatunek. Sam wyznacza swoją przestrzeń i tylko ja mogę w nią wkraczać. W dodatku ta przestrzeń nie jest ustalona. Czasem inny kot może się przytulić a czasem nocą z lewej strony (bo Odik sypia
zawsze z mojej lewej na wysokosci biodra) słyszę wściekły skrzekot i pacanie. Aha. Marutek przechodził za blisko i nie utrzymał dystansu (bo on też po lewej około ramienia). Z Bercikiem klopotu nie ma, bo uwala się wprost na mnie.
Reasumując - wspolny transporter się nie sprawdzi. Szmaciany także nie bardzo. Marudnik w kilku podróżach wykonał otwory wentylacyjne w swoim (wydawałoby się solidnym) wiklinowym koszu. Patyki sypały się jak grad. Szmaciaka załatwi do piątego kilometra. A za cenę tego (eleganckiego - przyznaję) cymesu kupię pięć-sześć wiklinek do szlifowania pazurów.
Kombiaczka nie mam - to klasyczny duży sedan - można wprawdzie złożyć tylne fotele i powiększyć przestrzeń aż po zderzak, ale podróż z wkurzonym kotem na szyi to kiepski pomysł. Póki co będziemy wymieniać rozprute transportery i intensywnie wietrzyć auto. A co mi tam. I tak sam jeżdżę. I koty trzy.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Chłopaki ogłosiły strajk. Kurze żołądki nie idą, serduszka w odstawce, wątróbka od biedy (ale dużo nie można), "Felix" odpada, "Whiskasy" jednym zębem i tylko saszetki - z puszki nie chcą.
Filety z kurzych piersi owszem - ale też nie tak jak kiedyś. Suche chrupy-frupy w każdej ilości...
Co jest!? Brać ich głodem? Przychodzą na posiłki, ale jak w miseczkach nic ciekawego to odchodzą...

Aha, kupsztale w normie, robali nie widać, mięsko przemrażam, objawów chorobowych nie mają. Dużo śpią. Może by im te serduszka gotować?