Uzupełniam historyję zakonniczek.
Do lecznicy wetkosióstr za miedzą trafiły w maju dwie kocice z kociętami. Szarobura i czarnobiała.
Szara przyprowadziła swoje dzieciaki z gospodarstwa po drugiej stronie szosy, problem z poprzednimi miotami jej gospodarz załatwiał przy pomocy wiadra, albo łopaty.
Czarnobiała okociła się pod krzakiem i leżała tam podczas ulewnych deszczy.
W klatce w lecznicy odkarmiła kocięta.
Dzieciaki poszły do fundacyjnych DT, kocice zostały wysterylizowane. Ale co dalej?
Wprawdzie prezentowały charakterystyczny dla błędowiaków stanadard dzikości, czyli <głaska,głaskaj,głaskaj człowieku>, ale... są stare, bo dwuletnie.
Kto takie weźmie?
O wypuszczeniu nie ma mowy, bo obok szosa, a w fundacyjnym gospodarstwie ponad sto psów i brak pomieszczeń dla kotów.
W desperacji zostały zakwaterowane w pokoiku w lecznicy planowanym jako salka operacyjna.
Nad domem wetkosióstr jest strych pełen bel siana, gdzie mieszka już kilka kotów latami beznadziejnie czekających na adopcję.
Próba przeniesienia tam nowych skończyła się solidarnym łomotem spuszczonym im przez strychulców.
Wróciły do lecznicy
Uradziłyśmy, że można by wydzielić część strychu siatką i drzwiami.
Przy ponad stu psach nie była to na pewno inwestycja priorytetowa.
Dziewczyny przede wszystkim starają się o kasę na wykarmienie tego towarzystwa.
I leczenie. A "dobrzy ludzie" dbają o to, żeby miały na co wydawać pieniądze.
Na przykład ktoś, kto kilka dni temu zrzucił w forcie starutką psicę z wysokości półtora piętra na betonowe podłoże.
https://www.facebook.com/media/set/?set ... 356&type=1Zasponsorowałam przeróbkę strychu.
Kocice zostały przeniesione do nowego, własnego lokum.
W nocy obydwie nawiały przez dziurę w dachu.
Od rana cwańsza szara kota dobijała się do okien mieszkań wetkosióstr.
Lało jak z cebra. Zmoknięty jak nieszczęście pingwin siedział przed drzwiami lecznicy i czekał, aż otworzą.
No to znów wróciły do salki operacyjnej

Wtedy zostały Szarytką i Kornetką z Zakonu Sióstr Lecznicowych
