kasiakom pisze:Uważam, że wyadoptowywanie tak chorego kota ludziom, którzy nigdy kota nie mieli nie powinno mieć miejsca.
Może nie tyle nie powinno mieć miejsca, co powinna być później kontrola (nie wiem jak to inaczej nazwać) z pytaniami jak do niedoświadczonych ludzi: "ile je, czy kuwetkuje, czy byli u weta" itd., bo odcinanie ludzi, którzy nie mieli kota od trudnych adopcji też nie jest wyjściem. W ten sposób odcina się wielu kotom szansę na dom, a często te najbardziej chore potrzebują domu niezakoconego (a taki najczęściej jest właśnie u niedoświadczonych ludzi, choć są wyjątki).
Skoro wszyscy piszą poematy, to ja sobie też napiszę - tak z obserwacji z boku i trochę doświadczeń w braniu kotów z Nim plus wspomnienie bycia domem dla pierwszego kota w życiu (rok temu to było).
Mokate to był mój pierwszy w życiu kot (przyjechała we wrześniu 2012) - białaczka, uszkodzona wątroba, szwankująca trzustka (badania krótko po przyjeździe - zrobiłam taki standardowy przegląd kotka, który miał być generalnie zdrowy i tylko bez łapki, choć brałam ją z biegunką, która ponoć była od zmiany karmy w schronisku, ale ruru sugerowała, że lepiej iść w miarę szybko na przegląd do weta /jak się okazało później, Mokate była w Nim... - ale wtedy jeszcze o istnieniu miau nie wiedziałam, a ogłoszenie znalazłam na koty.pl jako szukając czegoś zupełnie nie związanego z kotami - ale jak zobaczyłam Maleńką, to już nie mogłam zapomnieć tego zabiedzonego koteczka - tak innego niż silne dzikie koty biegające po okolicy; i tak bym ją wzięła, nawet jakby mi powiedziano, że został jej tydzień życia czy 4 dni jak to było dane Norbiemu... z początku byłam zła, ale po czasie doszłam do wniosku, że chyba ruru nie chciała mnie straszyć na zapas, żebym nie wpadła w panikę /bo bym wpadła na bank/, bo czasami w domu kot mocno staje na nogi - i tak było: na 3 miesiące (do zaszczepienia) stanęła na tyle, że jadła, bawiła się i traktorzyła/; Magnolia też była w Nim... tylko z silnym stresem, a w badaniach wyszła anemia i wysokie białko przy braku odwodnienia - nieleczona mogłaby już za TM biegać; dzisiaj to piękny zdrowy kot - Agula76 widziała sama jak mnie ostatnio odwiedziła /prawie jak wizyta poadopcyjna/). Pamiętam, ile ruru mnie wałkowała różne tematy ze mną, zanim przyjechałam po Mokate w zakresie opieki nad kotem i co jest ważne, na co zwracać uwagę itp. - pisała mi mnóstwo informacji w mailach, bo pytałam o wszystko - chciałam wiedzieć jak najwięcej /a i tak było mało, bo wetki wybrałam bardzo przeciętne - z obecną wiedzą na pewno bym do nich nie poszła z chorym mocno kotem/. Zresztą i Magnolia była od ruru.
Nauczka dla wszystkich domków, które się decydują na kota: dopóki nie ma kompletu badań na potwierdzenie, że kot jest zdrowy, to niestety trzeba zakładać, ze jest zdrowy tylko "na oko" i badania zrobić /a niestety wetom nawet się zdarza kota zaszczepić zdrowego na oko i kończy się śmiercią kociaka/; niestety "na gębę" to sobie można... jak przychodzi co do czego, to liczy się tylko papier. Marlon nawet "na oko" nie wyglądał na zdrowego. Poza tym często jest tak, że ktoś mówi coś nie do końca jednoznacznie lub czegoś nie dopowie, a druga strona sobie to dopowie sama - niestety błędnie (i to jest normalne - gdyby nie to, ludzie by się nawet połowy nie kłócili). Może warto by było w umowie adopcyjnej zobowiązywać (pogrubionym drukiem) ludzi do zrobienia "przeglądu kota" w ciągu tygodnia od adopcji, a nie liczyć, że sami się domyślą, bo z dzieckiem by poszli itd. - tylko pytanie, czy to przeszło by prawnie, żeby takie zobowiązanie dopisywać pod rygorem jakimś tam, skoro kot wychodzi ze schroniska, gdzie wet jest na miejscu (ale to już praca dla prawników).
Syf jaki jest w tym temacie, to masakra... ale obydwie (trzy/cztery) strony są rozgoryczone, rozczarowane itd., bo nie tak miało być. Wszyscy chcieli dobrze, ale jak to mówią: samymi dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane. Dobre chęci są ważne, ale żeby uratować kota, to niestety trzeba też wiedzy i chęci jej zgłębiania, a do tego MYŚLENIA i WYOBRAŹNI oraz UMIEJĘTNOŚCI PYTANIA i PROSZENIA O POMOC - pytać i rozwiewać wątpliwości to nie jest wstyd: nikt nie jest alfą i omegą. Teraz każdy chce pokazać, jaka ta druga strona jest zła, a jacy my dobrzy zamiast stwierdzenia, że bardzo źle się stało i jak zrobić, żeby w przyszłości do podobnych TRAGEDII nie dochodziło; zero konstruktywności (poza obecnym DT), za to mnóstwo pomyj. A jak to mówią: prawda jest jak d.. - każdy ma swoją. Nikt nie przyzna, że z czymś zawalił - wszyscy wszystko zrobili idealnie... tylko dlaczego ostatecznie ktoś, kto pomógł w transporcie, teraz musi jeszcze dźwigać na barkach konsekwencje niedogadania się innych i klęczeć nad kolejnym chorym kotem, żeby choć cokolwiek zjadł? Bo koszty finansowe to tylko ułamek - a jaki jest koszt psychiczny walczenia o kociaka i oglądania efektów czyjejś bezmyślności i braku wyobraźni czy niedomówień? To DT teraz patrzy jak kociak walczy o życie - nie pluje tu jadem, nie wyżywa się tylko walczy o kota; tu mi się przypomina powiedzenie mojego kumpla - "nie rób innym dobrze, a nie będzie Ci źle" - coś w tym jest.
W wielu miejscach można przeczytać (polecam google) jak bardzo kot jest wrażliwy na odwodnienie czy brak jedzenia i że przyczyny psychiczne można założyć
dopiero jak się wykluczy wszystkie fizyczne - tego /kompletu badań pozwalających wykluczyć podłoże fizyczne/ wygląda, że nie zrobił NIKT dotąd - jedni z braku możliwości, drudzy - z braku wiedzy i wyobraźni (obecny DT robi). Szkoda, że to wszystko tak wyszło - najgorsze są niedomówienia: ktoś coś powiedział, ktoś coś założył i Marlonek jest w stanie fatalnym. Przykre, że za błędy ludzi płaci zwierzak, który nikomu niczym nie zawinił oraz ktoś, kto chciał kotu pomóc w dojeździe do domu, a w efekcie ma teraz u siebie kota w stanie ciężkim (może w rewelacyjnym nie był trzy tygodnie temu, ale na pewno w lepszym - bo jeśli jest choroba postępująca niezdiagnozowana, to brak leczenia nawet przy najlepszym jedzeniu itp. jest czymś strasznym).
Pozostaje trzymać kciuki i się modlić, żeby wyszedł z tego - żeby jego organizm był wystarczająco silny, bo dużo przeszedł: pobyt w schronisku, długa podróż, aklimatyzacja w nowym domu, teraz znowu przeprowadzka... biedny kot

...