W tym tygodniu z przyczyn różnych pojechaliśmy tylko na trzy dni, wyjazd w poniedziałek w południe, powrót w środę wieczorem. Krowa pojechał ze mną, dorosłe Śledzie zostały z zapasem żarcia na co najmniej cztery dni, po powrocie zastałam "Pandemonium" w miejsce mojej chatki.
Łobrzygane, łobszczane, łobsrane, oczywiście Maluda
Sprzątałam do północy łącznie z praniem dywanów karcheremPo wejściu z "ciężkich oparów" mieszkania wyłoniły się dwa wielkie okrągłe zrozpaczone ślepka i łapki żądające natychmiastowego wzięcia tak brutalnie porzuconego zwierzątka "na rąsie"

.
Zwierzątko zostało wzięte i pochwalone, głównie za to, że brunatne placki wylądowały w wannie a nie na ten przykład na mojej kołdrze, szczyt porządku i taktu
Maluda zostawiony "samopas" żarł do oporu i opędzlował podejrzewam większość zapasów, skutkiem czego dostał lekkiej niestrawności
On się robi coraz bardziej chimeryczny

brać go - nie, zostawiać - absolutnie nie, wychodzić z domu - nie (chyba, że z kotem).
Krowa na tym tle jest zupełnie niekłopotliwym kotem, można go wszędzie zabrać, pakuję w transporter wrzucam na tył i zapominam, że jedzie. Jest mu obojętne że zmienia miejsce pobytu, dla niego to chyba oczywiste, ze tak żyją koty - podróżują.
Żadnych lęków, zahamowań, że nowe miejsce, nowa kwatera. Ciekawość a ja muszę otwierać drzwi na kolanach, bo po drugiej stronie czai się włochata katapulta.
Krowencjusz jest "pórkomanem" piórka to jego fetysz, największe szczęście i radość to dostać takie piórko na własność i natychmiast poszarpać i pożreć.
Jak takowe widzi to jego oczka stają wielkie, okrągłe, włącza "traktorek" i wyciąga się jak akrobata stając na tylnych łapkach i usiłując dosięgnąć
to upragnione.
Ma absolutną, totalną szajbę na tym punkcie
