Dzisiaj to była sama przyjemność pedałować pod hutę.Cieplutko, słonecznie,zjawiły się wszystkie koty na raz, to znaczy te, które zwykle widuję.Były cztery czarnuszki, dwa krówki -Kleks i Rysio ( ten drapiący

) i burasia Krystynka.Burasia była za siatką, dawała się głaskać, ale nie wyszła.Nie wzięłam aparatu, ale jutro postaram się zrobić zdjęcie jej brzuszka.Ma wyciągnięty i na końcu czarny sutek.Nie wiem, czy to nie jakieś świństwo.
Byłam tam długo, sprzątałam wokół i po jakiejś godzinie zjawiła się ta śliczna pingwinka.To jeszcze kociątko, a już karmi dziecko, chyba jedno, bo tylko jeden sutek ma nabrzmiały.Była bardzo głodna, a ja nie miałam już ani śmietany, ani serc

Dostała tylko gotowanego indyka w rosole, mokrą kocią karmę i suchą.Jutro obiecałam, że jej zostawię specjalnie, poczekam dopóki nie przyjdzie.Jest śliczna, czyściutka, błyszcząca.Jak to złapać, żeby miała spokój z porodami?
Sowa była, ale ona mieszka na terenie szkoły i musi coś dostawać, bo nie bywa bardzo głodna.Nie rusza mokrej karmy, ani suchej, zjada serca i śmietanę, tyle.Odchodzi.Wygląda ładnie, musi być zdrowiutka.
Nadal nie wiem, jakie koty się stołują w domku burasi.Wszystko znika do ostatniego ziarenka.Ciekawe, że piją wodę z metalowej miski, z plastikowej im nie smakuje.
Idzie mi teraz mnóstwo karmy, ale nawet Kleks przytył już.Tak jest przed zimą, potem będą wolały spalać nagromadzony tłuszcz i być w cieple niż przychodzić na posiłki.Tak było w zeszłym roku.