Mały Okrunio od wczoraj bez wenflonu.
Ma tak cieniutkie żyłki, że trzeciego dnie wenflon praktycznie nie jest do użytku.
Na szczęście maluszek zaczął sam jeść i pić, więc bardzo bolesny antybiotyk podajemy podskórnie (Janusz robi zastrzyk wyjątkowo wolno, zeby mały go wytrzymał, a musimy to paskudztwo podawać aż trzy razy na dobę).
Dzisiaj bez wenflonu Okruch się tak rozczmuchał, że aż się bawił z Bączkiem.
Dla równowagi od wczoraj kiepsko czuje się Pączek, stracił wagę, nic nie jadł i bolał go brzuszek.
Rano dostał baterię leków + nawodnienie i wydaje się, ze jest ciut lepiej.
W sumie okaże się w nocy i rano, jak część leków przestanie działać.
U kolorków Malinka coraz lepiej i jeśli nic się nie zmieni, to w piątek odstawiamy Biodacynę i kroplówki.
Apetyt jest, energia do szaleństw z bratem też.
Borowik ma ciut mniejszy katar, ale oko wciąż bardzo brzydkie.
Jeszcze gorsze oczko ma Poziomka, ale u niej nawet specjalnie nie ma kataru.
Zakraplam obojgu oczy, ale dla Poziomeczki to ogromna trauma, za każdym razem jest mega zaśliniona ze strachu.
Dzisiaj pierwszy dzień nie było gorączki.
Właściwie w dobrym stanie wydają sie tylko Jagódka i Muchomorek.
HKloniki szaleją i jedzą na potęgę, choć i u nich niektóre oczka wciąż nie są ładne (ale na szczęście daleko im do oczu Borowika i Poziomki).
Tepsia wydaje się zdrowa, chodzi sobie większość dnia po mieszkaniu i już nawet nauczyła się wychodzić ze swojego kojca po szafce na łóżko, a z niego zeskakiwać na podłogę -uczyłyśmy się tego tylko dwa dni.
Maleńka musi się nauczyć żyć normalnie w mieszkaniu między innymi kotami, zresztą widzę, że bardzo ją do nich ciągnie.
Mobilek, Orange i Stać też wydają się zdrowi, jedzą, rozrabiają i jest ich wszędzie pełno.
Ostatnim osiągnięciem naszych małych kotecków była kradzież szczotki do mycia kibelka
Biegali z nią po mieszkaniu i bardzo byli zdziwieni, że schowaliśmy ją przed nimi w zamykanej ostatnio łazience.
Felviki na szczęście jakoś się trzymają, może to regularne podawanie Interferonu na zmianę ze wzmacniaczami chroni ich przed zarażeniem się od reszty stada (i nic tu nie dają zamknięte drzwi i brak kontaktu, bo te cholerstwa są przecież w całym mieszkaniu).
Duże koty są dziwnie tłuste

(dotarło to do mnie przy adopcji Sójki, jakoś tak się wtedy jej dokładniej przyjrzałam) i dlatego mają zlikwidowany jeden posiłek.
Są mocno zdegustowane i po moim powrocie z pracy próbują usilnie mnie namówić do wcześniejszego podania chrupek.