U nas "trwaj chwilo...."

Wyjazd do pracy jeszcze się przesunął, tym razem nie z mojej inicjatywy i wyruszamy dopiero w czwartek.
Dopiero teraz "łapie oddech", ogarnęłam już mieszkanie, teraz szaleje w ogródku jak Edward Nożycoręki, tnę, koszę, noszę i wynoszę. Już mi się koty w tych chabaziach gubiły.
Nie wiem jaka cholera posadziła tam kiedyś chmiel, tego nie idzie powstrzymać rozrasta się w oczach, jest wszędzie....
Jak ja bym już nigdzie się nie ruszała...
Będę miała problem, bo we wrześniu nie mogę zabrać ze sobą kotów, nie mam osobnego pokoju, będę kombinować jak koń pod górkę, nie będzie lekko.
Na razie jest dobrze, Maluda zdrowieje, hitem i przebojem jest latająca wędka z zooplusa, zamówiłam bez przekonania i ...rewelacja

zwłaszcza na wietrze, wczoraj szalały dwie godziny, nawet Pruszyn, co to on do zabawek tak średnio, bawimy się na ogródku, więc jest się gdzie rozpędzić, skoki, piruety, Krowę musiałam w którymś momencie już uwiązać, bo tak szalał, że myślałam, że padnie z wyczerpania.
Za płotem gapie, czułam się jak treser w otoczeniu tygrysów na cyrkowej arenie
Krowa dostaje ataków czułości o piątej nad ranem, no nie idzie go oduczyć, wkleja się, mruczy i ślini, ślini, ślini...
Jak już cierpliwość mi się kończy i chowam się w kołdrowy kokon, Krowa przenosi się mamlać Pruszyna.
Miałam już dzisiaj usiąść do ogłoszeń, ale normalnie ręka mi zadrżała i jakoś nie chce się tekst wymyślić, rozsądek kopie mnie w czachę i ma rację.
Wstrzymuje się z decyzjami do 17 września, ten dzień może zmienić bardzo, bardzo dużo, albo nic.
Gdyby pewne sprawy ułożyły się na moją korzyść bez problemu mogłabym zatrzymać Krowę.
Krowencjusz jest już wielki, należą się jakieś obrazki Krowy i będą jutro.