Ufff, oddałam dziecko, mogę opowiedzieć
Tytułem wstępu - dom, w którym gościnnie mieszkamy, ma tak lekką ręką ze 120 metrów. Zgubić się można, nie znaleźć pomieszczenia też. Na zadaszonym tarasie od lat 16 swoją budkę mają koty "dzikie", co to teraz są tak dzikie, że wywalają brzucha i każą się głaskać po dupce. Jest Czarna, inaczej zwana Matką oraz Bura, zwana też Córką. Gościnnie przychodzi siostra Burej, zwana z nazwiska sąsiadów, bo to teoretycznie ich kot, a do nas tylko na żarcie się melduje
Odkąd zaczęłam koty przestawiać z Felixa i Whiskasa na Animondę i Bozitę, jakoś więcej żarcia nam schodzi - bo nagle się okazało, że przychodzi jeszcze:
- chudy syjamek (chyba niekastrowany, ale przez trzy miesiące widziałam go tylko dwa razy, za rzadko by łapać przy takim stadzie)
- gruby point-brytek sąsiadów (kastrat)
- chudy czarnuch niezidentyfikowanej płci (widziany ledwie kilka razy)
- coś biało-burego
Ogólnie tłok się nam na stołówce zrobił.
Natomiast to, co istotne - to są koty meldujące się
na tarasie. Od kilku dni natomiast jedna kotka uparcie wyleguje nam się przy drzwiach wejściowych, ja ją widziałam wczoraj pierwszy raz, o jej regularnej bytności napomknął TŻ. Kotka widziana wczoraj po raz pierwszy po niewielkich tylko podchodach dała się poczochrać po łebku i zidentyfikować płeć.
Tyle tytułem wprowadzenia
Dziś mieliśmy sporo gości, a chałupa była otwarta niemal na przestrzał - i drzwi wejściowe, i garażowe, i tarasowe... Dla bezpieczeństwa Carmen została zamknięta w części sypialnianej (co kota pół dnia śpiącego na szczycie drapaka i tak średnio obeszło

), żebym się nie musiała stresować, że ktoś mi ją wypuści albo pomyli z Czarną i wygoni na dwór (są skubane niemal identyczne

do tego stopnia, że już z pińćset razy dostałam zawału widząc Czarną na podjeździe i myśląc, że na pewno Carmen uciekła....).
Jak się uspokoiły te przemarsze gości, to zamknęłam drzwi wejściowe, drzwi na taras i wypuściłam Carmen, bo już był jej czas na skontrolowanie misek kuchennych. Idę ja za nią, dziecię przysypia na rękach, doszłyśmy do salonu i tu Carmen się zrobiła trzy razy większa i warcząca, a ja z przerażeniem zobaczyłam Burą przy drzwiach tarasowych w środku. Znaczy - musiała wejść, ja ją musiałam zamknąć.
A po chwili się zorientowałam, że to nie Bura-Córka, tylko bura spod drzwi wejściowych - czyli wlazła, oblukała pół chałupy i jest w miejscu, gdzie nie mogę jej wygonić, bo wyjdzie na "moje" ogrodowce. A wyglądała na wściekłą i warczącą, takiej koty na swoje nie puszczę
Więc ja stoję, Baśka przysypia, koty coraz większe i warczące... wrzuciłam małą w ręce Tomka, chwyciłam Carmen i zamknęłam w sypialni, a potem tylko było powolne namawianie warczącego, obcego kota na wyjście...