No i wariacki dzień dobiegł końca... Po tym jak oczodół Gucia wrócił do normy, nasza radość nie trwała długo. 3 dni temu sytuacja się powtórzyła. Tym razem przykładanie lodu pierwszego dnia nie pomogło, drugiego dnia zadzwoniłam do gabinetu dr Garncarza. Dowiedziałam się, że uaktywnił się (prawdopodobnie przed udarzenie) gruczoł łzowy, który jak widać nie został usunięty podczas zabiegu usunięcia gałek ocznych. W związku z zaszyciem powiek, produkowane łzy nie miały jak spływać i gromadziły się pod skórą.
Dziś, (trzeci dzień) byliśmy na wizycie u dr Garncarza. Przebił On wieeeeelkie "oko" Gucia (dziś nabrało rekordowo dużo łez). Po wbiciu igły, płyn leciał jak z fontanny! Potem biedaczek musiał wytrzymać wyciskanie resztek. Jeśli w ciągu kilku kolejnych dni, płyn zbierze się znowu, wracamy do Pana doktora i Gucio będzie miał podany do oczodołu steryd, którego zadaniem będzie uszkodzenie gruczołu łzowego. Jeśli to nie pomoże, ostatecznością będzie kolejna operacja.... Powiem Wam, że jestem w szoku postawą Pana dr Garncarza... Nie policzył nam dziś ani za wizytę, ani nawet za oczyszczenie oczodołu. Za to doskonale pamiętał Gucia i jego historię, co sprawiło mi przyjemność...

Powiem Wam, że Gucio swoim zachowaniem po prostu rozbroił Pana doktora. Nie drapał, nie gryzł przy tym wyciskaniu płynu, zaczem miauknął, ale był tak dzielny, że nie mogliśmy wyjść z podziwu. W dodatku leżał u mnie na kolanach przez całą jazdę samochodem (w obie strony 40km) (ja prowadziłam). Nawet tankowanie na Neste zaliczyliśmy na rękach. On po prostu jak ma mnie blisko, jest wyluzowany w każdej sytuacji. Oczywiście był w szeleczkach na wszelki wypadek i na smyczy, bo wiadomo, że różnie może być. Nie mniej jedno jest pewne - Gucio lubi wycieczki
Trzymajcie kciuki, za to, żeby Gucieniek nie musiał więcej cierpieć przez swoje oczy... Oby już było dobrze...
Dziś biedaczek wyglądał tak:

