» Wto cze 05, 2007 17:55
Ha ! Mole zaczynają...mruczeć. widocznie wyrobiły sobie prawko jazdy na malutkie traktorki. Cudne to, leży takie maluśkie i mruczy !!!! Mru, mru, mru...ciepluśkie, pachnące siankiem - bo taka maja podusię w szafie.
Są szczęśliwe . Napewno. A domki przychodza już codziennie, przynopszą a to piłeczkę, a to pudełeczko, w którym można się schować...
Więc na Dzewku Szczęścia jest pełno listków. A co to takiego...nie wiecie ? posłuchajcie...
Brudny Harry Potter razem z braćmi i siostrami mieszkał dokładnie naprzeciwko stróżówki po drugiej stronie bramy, w mieszkaniu, które w żaden sposób nie nadawało się do tego celu. Po prostu był to jeden duży pokój, który dawno, dawno był suszarnią i jeden malutki pokoik, który kiedyś był pralnią, a teraz udawał kuchnię.
A do łazienki trzeba było wychodzić na korytarz, iść do samego końca i na dodatek zejść parę stopni w dół.
Bo osiedle przy Łopianowym Polu było bardzo, bardzo stare - ale nie tak bardzo jak domek czarownicy, który na swojej kamiennej podmurówce stał przyklejony do podwórza od zawsze.
W łazience na końcu korytarza prawie zawsze była ciepła woda, ale na korytarzu bywało tak zimno, że Brudny Harry Potter często po prostu rezygnował z mycia, podobnie jak jego siostry i bracia.
Pani higienistka gniewała się na niego podczas różnicy badań i raz nawet wezwała do szkoły mamę Harry’ego.
Oczywiście nic to nie pomogło – bo mama po prostu nie przyszła, pewnie dlatego, że wstydziła się pachnącej, biało-różowej pani higienistki, która zawsze miała pięknie polakierowane paznokcie i wyglądała jakby przed chwilą wyszła od fryzjera. A mama Harry’ego pracowała w Miejskiej Zieleni i nigdy nie mogła domyć rąk, które były szorstkie i popękane, jak kora jakiegoś drzewa.
Bracia i siostry Harry’ego byli bardzo mali i to on codziennie rano odprowadzał ich do przedszkola.
Którego razu, gdy Brudny Harry (Pottera dodano mu, gdy książka pojawiła się na podwórku przy Łopianowym Polu) szedł do szkoły prawie wpadł na panią od przyrody.
- Dzień dobry – wymamrotał chowając do kieszeni ręce, żeby nie zauważyła brudnych paznokci.
- Dzień dobry – odpowiedziała pani i zaraz pouczyła go, że ręce z kieszeni trzeba wyjąć, a nie wkładać.
A potem spojrzała na klomb trawnika i uśmiechnęła się.
- Doktor Ambroży powiedział, że ten klomb zrobiłeś razem z mamą.
Twarz Harry’ego nagle rozjaśniła się.
Klomb rzeczywiście był okazały i gdyby nie rosnące pośrodku rachityczne drzewko, mógłby nawet być najpiękniejszy w mieście.
Na klombie bowiem rosły kwiaty tak piękne, jakie można było spotkać na skwerze w centrum miasta.
I pewnie każdy, kto trafiłby na podwórko przy Łopianowym Polu, bardzo by się zdziwił – skąd mieszkańców skromnego osiedla było stać na takie cuda?
- Moja mama – powiedział Harry z nadzieją, że pani nie widzi jego brudnej szyi – codziennie przynosi z pracy kwiaty. Ale ona ich nie kradnie – dodał szybciutko, bo dostrzegł, że twarz pani nagle spoważniała. – Przynosi te, które do niczego się nie nadają…
Mama Harry’ego codziennie przynosiła do domu kwiaty, które nie nadawały się na miejskie klomby.
Były wśród nich kwiaty z obłamanymi główkami, poszarpanymi liśćmi, kwiat na wpół żywe od upału.
Mama Harry’ego zanosiła je do łazienki na sam koniec długiego korytarza, wsadzała do wody, usuwała uszkodzone części, a wczesnym rankiem, tuż przed wyjściem do pracy sadziła na klombie te, którym udało się przeżyć noc.
Zanim południowe słońce docierało na klomb ponad spadzistymi dachami bloków, korzenie kwiatów miały czas, aby mocno chwycić się ziemi i zaczynały łapczywie pić wodę.
Harry szedł do szkoły tuż obok pani. Okazało się, że pani wie bardzo dużo o kwiatach i drzewach i Harry zupełnie zapomniał o brudnej szyi.
A tuż za nimi biegła Liczba.
Liczba przypominała, że nadchodzi sobota – czas wycieczki do schroniska, i w czasie lekcji przeszkadzała, drapiąc w skarbonkę.
- Nie wiem tylko co to za drzewko – powiedziała pani mając na myśli drzewko rosnące w środku klombu.
- Ja też nie – powiedział Harry. – Mama znalazła je na trawniku i zabrała do domu.
Pani pogłaskała Harry’ego po brudnej głowie i poprosiła, aby przyszedł do niej po lekcjach.
Na Harry’ego czekały dwie niespodzianki – wanna pełna ciepłej wody, z pianą pachnącą zielonymi jabłuszkami, puszysty ręcznik, czysty podkoszulek i para frotowych skarpetek.
A kiedy Harry wynurzył się z wanny i spojrzał w lustro zobaczył całkiem ładnego chłopca, któremu umycie wanny po kąpieli zajęło prawie cały kwadrans.
Pani siedziała w kuchni przy stole nakrytym do podwieczorku i przeglądała Atlas Drzew.
- No i co? – zapytał Harry.
- No i nic. – odpowiedziała pani. Na stole leżał jeden z nielicznych liści, jakimi pokryło się na tej wiosny.
Harry, powoli jadł drożdżówkę, patrzył w okno i myślał.
Z góry widać było całe podwórko i czerwony dach domku Czarownicy.
Harry zerwał się tak gwałtownie, że prawie przewrócił krzesło.
- Czarownica! – wykrzyknął. – Ona będzie wiedziała!
- Masz na myśli panią Mariannę? – zapytała niewinnie pani i wzięła ze stołu liść. Był srebrzysty i pokryty miękkim nalotem jak futrem.
Czarownica plewiła grządkę z bazylią, a czarny kot drzemał z pyskiem wtulonym w kępkę kocimiętki.
Uważnie obejrzała liść i tajemniczo się uśmiechnęła.
- Pokażcie mi to drzewko - poprosiła.
Prowadził Harry, za nim szła pani, za panią Czarownica, a pochód zamykał czarny kot .
Czarownica unosząc spódnicę obeszła drzewko dookoła, dotknęła pnia, policzyła liście i pokiwała głową.
- Tak, tak - powiedziała do siebie, a potem spojrzała na panią i Harry’ego. – To jest Drzewko Szczęścia. Nie widziałam takiego od stu lat…
Brudny Harry Potter i pani spojrzeli na siebie.
- Drzewko Szczęścia? – zapytali chórem, a Czarownica poważnie skinęła głową.
- To… dlaczego jest takie biedne? – zapytał Harry, a Czarownica uśmiechnęła się.
- Drzewko Szczęścia nie daje szczęścia – wyjaśniła. – Ono pokazuje, czy wszyscy są szczęśliwi.
Kiedy pani i czarownica odeszły do małego domku na herbatę, Harry podszedł do drzewka i zaczął liczyć liście.
- Najgrubszy na pewno jest szczęśliwy, bo jest już całkiem w normie. Szopen też, bo ma kolegów. Najsilniejszego przyjęli do sekcji judo…
Myślał o wszystkich dzieciach z podwórka tak intensywnie, że rozbolała go głowa. Pomyślał o siostrze Magdy – ale od czasu, gdy nauczyła się czytać książki miała całkiem wesołą buzię.
- A… skąd masz pewność – odezwał się kot Czarownicy – że chodzi tylko o ludzi?
Harry przykucnął i spojrzał kotu w oczy. Były zielone i głębokie, fosforyzujące jak szklana kula.
Na ich dnie Harry zobaczył siebie – małą figurkę kucającą wśród kwiatów, dach kamienicy i drzewko.
Harry nagle poczuł, że znajduje się na dnie zielonej pieczary.
Rozejrzał się wokół i zobaczył podwórko przy Łopianowym Polu. Ścieżką wydeptaną przez dzieci szła chuda, czarno-biała kotka, a za nią maszerowały kocięta z ogonkami sterczącymi w górę jak cieniutki patyki.
Cała trójka wyglądała tak nędznie, że Harry poczuł jak coś ściska go w gardle. Wynurzył się na powierzchnię i wstał, opanowując z trudem zawrót głowy.
Wbiegł na ścieżkę akurat w chwili gdy szef podwórka z osiedla apartamentowców zastąpił drogę kotce.
- Zostaw ją - powiedział Harry i w tej samej chwili kamień przeznaczony dla kotki trafił go w czoło, ale Harry ani trochę nie poczuł bólu.
Przeciwnik schylił się po drugi kamień, ale nagle wrzasnął z bólu i pobiegł przed siebie z czarnym kotem Czarownicy siedzącym mu na głowie na kształt ogromnej futrzanej czapki.
- Wiśta-wio! – pokrzykiwał kocur waląc swego wierzchowca łapami raz w lewe, raz w prawe ucho. – Tam-da-ram-da-dam Bonanza!
- Dziękuję – powiedziała polna kotka, podczas gdy dwójka kociąt cicho chichocząc patrzyła w ślad za uciekającym.
- No proszę, proszę – powiedziała do siebie pani przechodząc obok stojących na oknie piwnicy misek. Ale to nie widok kociąt bawiących się na klombie sprawił, że ze zdziwienia zamrugała oczyma.
Na gałęzi rosnącego wśród kwiatów Drzewka pojawiły się trzy nowe, nieśmiałe, jeszcze trochę pogniecione listki.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!