» Pt cze 01, 2007 16:37
Na tydzień przed Dniem Dziecka na podwórku za Łopianowym Polem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. W zasadzie, gdyby nie najgrubszy, nikt o niczym by się nie dowiedział, ale...
Zaczęło się od tego, że najgrubszy postanowił zostać o ile nie najchudszym, to chociaż takim miarowym. Regularnie napełniał stojącą przy akwarium skarbonkę a do tego wszystkiego zaczął biegać – wcześnie rano, jeszcze przed szkołą i póznym wieczorem. Od tego biegania poprzestawiało mu się trochę w głowie – a przynajmniej tak twierdzili chłopcy z osiedla luksusowych apartamentowców – bo utrzymywał, że razem z nim biega jakaś Liczba, ale nic sobie z tego nie robił.
No więc na tydzień przed Dniem Dziecka najgrubszy zauważył Czarownicę wylatującą na swojej miotle przez komin małego domku pośrodku podwórza i kierująca się gdzieś za miasto. Raz nawet spróbował pobiec za nią, ale znikła tak szybko, jakby jej miotła miała napęd rakietowy.,
Czarownica powróciła do domku grubo po północy z dwiema ogromnymi torbami mocno obciążającymi miotłę. Wylądował na podwórku, postawiła torby obok drzwi, a spod słomianki wyjęła klucz. Zaś miotła odetchnęła z ulgą.
Najgrubszy na próżno wspiął się na palce – okna kuchni były szczelnie zasłonięte, a jedyne, co zobaczył to ślepia czarnego kota tuż przy swojej twarzy.
- Wszystko we właściwym czasie – prychnął kot i odszedł z ogonem powiewającym jak czarny proporzec. A najgrubszy został z szeroko otwartymi ustami , przypominając Pana Karpia ze stawu w Parku...
Od tego dnia Czarownica rzadko pokazywała się przed domkiem. Wychodziła tylko na chwilę, robiła parę śmiesznych przysiadów, zagadywał do kota i znikała w sieni pachnącej kocimiętką, lawendą i niebieską trawą.
A najgrubszy , największy, najsilniejszy i wszyscy inni chłopcy z podwórka wprost umierali z ciekawości. Posunęli się nawet do tego, że poprosili najodważniejszą z dziewczynek, aby udała się do Pani od przyrody, ale Pani tylko się uśmiechnęła i odpowiedziała zupełnie jak kot – We właściwym czasie.
Szopen, który miał naprawdę bardzo dobry słuch pewnego wieczoru usłyszał, jak za firanką ktoś pisnął „au, to boli ” i bardzo szybko uciekł, bo przyszło mu do głowy, że czarownica na pewno ćwiczy jakieś straszne zaklęcia i za nic w świecie nie chciał w jakikolwiek sposób okazać się do tego celu przydatnym.
Trzeciego dnia – jak doniosła Magda, której mama pracował w sklepie na stoisku z zabawkami doniosła, że Czarownica odwiedziła dział pasmanteryjny i zakupiła satynowe i szyfonowe kokardy, kolorowe koraliki, czarne guziki różnej wielkości i bardzo dużo innych rzeczy. Ale, oczywiście, nie powiedziała na co jej to wszystko.
Tymczasem w szkole dzieci szykowały paczki dla kolegów i koleżanek z Domu, a Pani bardzo starannie sprawdzała ich zawartość i te, które przeszły przez bardzo surowa kontrolę odkładała do malutkiego pokoiku za klasą. Obok skarbonki wylegiwała się Liczba, a za oknami świeciło słońce. Na gałęziach akacji rosnących dokoła szkoły ptaki uczyły się latać i w ogóle to nikomu nie chciało się uczyć...
Na dodatek w Dniu Dziecka, na szkolnym boisku miał się odbyć wielki mecz pomiędzy chłopcami z podwórka a drużyną z osiedla apartamentowców.
Wieczorami w krzewach bzów otaczających domek Czarownicy śpiewały słowiki, gwiazdy były tuż o wyciągnięcie dłoni, a stary kocur o postrzępionych uszach parę razy pozwolił się pogłaskać po grzbiecie.
I nic nie wskazywało na to, że w Dniu Dziecka od rana będzie padał deszcz...
Miarowe stukanie kropli o parapet obudziło Szopena. Najgrubszy do porannego biegania musiał ubrać przeciwdeszczowa kurtkę, a najsilniejszy ze złości uderzył pięścią w materac.
Wyjrzał przez okno i zobaczył, jak przez podwórko idzie Brudny Harry Potter, zwany tak z powodu wiecznie upapranej lodami koszulki i fioła na punkcie małego czarodzieja.
Brudny Harry Potter dostrzegł najsilniejszego w oknie i pomachał ręką. Ale najsilniejszy tylko ze złością szarpnął firankę i ciężko usiadł na łóżku.
Pomyślał, że mecz na pewno zostanie odwołany i, że zamiast sportowych zmagań będą oglądać jakiś nudny film w szkolnej świetlicy .
Zacisnął mocno kciuki, jakby mogło to sprawić, że szelest deszczu za oknem ucichnie, ale, rzecz jasna, nie pomogło. Chyba nawet krople zaczęły uderzać ze zdwojoną siłą.
Pod klatką schodową czekali już inni chłopcy z podwórka .
Miny mieli dość ponure, najmniejszy puszczał baloniki z gumy do żucia, a najwyższy obgryzał paznokcie.
Nagle za ich plecami rozległy się czyjeś kroki. Jak na komendę odwrócili głowy – chodnikiem szła czarownica, w odświętnej pelerynie, nowiutkim kapeluszu i z kolorowym parasolem pod pachą. Gdyby to był ktoś inny najsilniejszy zapewne zrobiłby uwagę, że parasol w czasie deszczu należy otworzyć, ale – czego na szczęście już nikt nie pamiętał – był tym , którego Czarownica raz nakarmiła szpinakiem – i udał, że niczego nie zauważył.
Piłkarze powoli ruszyli w stronę szkoły, a siedzący na słupku bramki czarny kocur pomachał im łapą.
Druga stroną ulicy maszerowali chłopcy z osiedla apartamentowców. Kapitan drużyny niósł chorągiew, a reszta śpiewała wybijając korkami rytm :
„Deszcz od rana chłodny pada,
wielka klęskę zapowiada.
Przemarzniemy, przemokniemy
Trzy do zera wam wkopiemy ”
Największy pogardliwie prychnął i udał, że niczego nie widzi i niczego nie słyszy.
Na szkolnym boisku w ogromnych kałużach spadające krople zamieniały się w nadęte bąble.
- Chyba odwołamy mecz – powiedział z żalem pan od WF-u i spróbował gwizdnąć, ale z gwizdka wyskoczyła tylko kropla wody.
Chłopcy otoczyli go kołem, a pan bezradnie spojrzał w niebo.
Podał mikrofon pani kierowniczce szkoły, ale ledwie otworzyła usta jak spod ziemi wyrosła u jej boku Czarownica. Coś szepnęła , wskazała na parasol, a pani kierowniczka pokiwała głową.
Szast-prast, Czarownica potrząsnęła parasolem i tęczowy namiot przykrył boisko. Krople deszczu zabębniły o materiał, a bąble nagle znikły z kałuż.
- Gramy ! – zawołały obie drużyny i mecz się rozpoczął. Czarownica zajęła honorowe miejsce na trybunie, tuz obok pani kierowniczki i pani od przyrody i zawzięcie kibicowała chłopcom z podwórza.
Wbrew przewidywaniom chłopców z apartamentowców, mecz zakończył się 3:2 dla drużyny z podwórka i chociaż podejrzewano, że pomogły w tym jakieś czary, to nikt nie ośmielił się tego powiedzieć głośno.
Po wręczeniu nagrody – a była nią ogromna torba cukierków - obie drużyny usiadły na krawężniku boiska, a największy sprawiedliwie rozdzielił cukierki pomiędzy wszystkich.
Czarownica też dostała jeden, zjadła go ze smakiem i zaprosiła dzieci z podwórka na podwieczorek do swojego domku.
Stawili się wszyscy, punktualnie. Za najgrubszym przytruchtała Liczba, i chociaż zaraz na wstępie została ofukana przez kota, ominęła go szerokim łukiem i wślizgnęła się do domku
chowając się między nogami dzieci.
W kuchni Czarownicy, na stole paliła się lampa z kloszem z kolorowych szkiełek. Pachniało ziołami i ciastkami, od pieca szło miłe ciepło, a chłopcy przekonali się wreszcie, że był to najzwyklejszy piec pod słońcem, w którym w żaden sposób nie zmieściłoby się nawet najmniejsze dziecko.
Najdziwniejsze jednak było to, że kuchnia Czarownicy wcale nie była duża, a miejsca starczyło dla wszystkich !
Wszyscy tez otrzymali po talerzyku truskawek ze śmietaną i po sercu z piernika. A kiedy skończyli jeść, Czarownica otworzyła drzwi do pokoju.
- Ojej ! – jęknęły dzieci.
Malutki pokoi Czarownicy przypominał magazyn z zabawkami. Czego tam nie było – szmaciane lalki-krakowianki, pluszowe psy i koty , pociągi, samochody, klocki ...i każdy po kolei mógł sobie coś wybrać.
Zaś ci, którzy pomylili się w wyborze, mogli spróbować po raz drugi.
- Ojej, mój kot mruczy ! – zawołała jakaś malutka dziewczynka.
- A mój pies ma zimny, mokry nos ! – zawołał jakiś chłopiec.
Pani od przyrody – która przyszła na samym końcu spojrzała porozumiewawczo na Czarownicę.
- To musiało bardzo dużo kosztować...- powiedział najsilniejszy.
Ale Czarownica bez słowa podała mu kryształowa kulę, wokół której zaraz stłoczyli się wszyscy.
W kuli, jak w ekranie telewizora zobaczyli Czarownicę wylatująca przez komin małego domku, lądującą na wysypisku śmieci i podnoszącą z ziemi nieduże przedmioty.
Były to Wzgardzone i Odrzucone Zabawki, które starannie otrzepywała z ziemi i kurzu i chowała do torby.
A potem zobaczyli Czarownicę pochyloną nad stołem – przyszywająca naderwane uszy, doszywającą brakujące nosy, zawiązującą psom i kotom kolorowe kokardy...
- O, - zawołała najmniejsza z dziewczynek – mój kotek ma wąsy z włóczki !
- A moja małpka ma nosek z guzika ! – zawołało inne dziecko.
I każdy, kto uważnie obejrzał swoją zabawkę mógł dostrzec ślady rąk Czarownicy.
Gwar, śmiech i wesołe rozmowy dobiegały z okna małego domku do pózna, a były tak głośne, że tej nocy słowik nie opuścił swojego gniazda, tylko ukryty wśród akacji opowiedział słowiczętom bajkę o Krainie Szczęśliwych zabawek.
A Czarownica wymnknęła się niepostrzeżenie z domu i dosiadła swojej miotły.
Na pewno było jeszcze wiele takich miejsc, do których musiała zdążyć, zanim skończył się Dzień Dziecka...

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!