Przepraszam za ciszę ale w ostatnich dniach trudno było mi znaleźć chwilę nawet na sen
Bardzo dziękuję za linki jutro na spokojnie wszystko przejrzę
Kuki chyba wychodzi powoli na prostą. Piszę chyba bo czekamy jeszcze na wyniki z krwi.
W poniedziałek późnym wieczorem Kuki trafił do szpitala a we wtorek przed północą wrócił do domu. Pomimo złych rokowań zator szybko ustąpił. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to wieczorem, kiedy jeszcze nie spaliśmy i dlatego Kuki dość szybko trafił do lekarza.
Gdyby porażenie nastąpiło kilka godzin później raczej zauważylibyśmy to dopiero rano i nawet nie chcę myśleć jak by się to skończyło...
W szpitalu zdiagnozowano u Kukiego kardiomiopatię przerostową, która nie dawała żadnych objawów mogących wzbudzić nasz niepokój. Jedynym objawem był pogłębiony oddech po wysiłku i gonitwach ale nie zwróciliśmy na to uwagi, ponieważ Kuki zawsze tak reagował na aktywność z racji niewielkiej nadwagi. Czasem też wzdychał ale na prawdę nie przyszło mi do głowy, żeby lecieć z tym do lekarza
Kuki z resztą częściej niż normalny kot jest badany przez lekarza ale osłuchowo i tak nic nie dałoby się wybadać. Dopiero po zatorze doszło do przyspieszenia akcji serca a RTG wykazało powiększony mięsień sercowy i zaostrzony rysunek drzewa oskrzelowego wskazujący na początek zmian obrzękowych.
We wtorek porażenie nogi ustąpiło na tyle, że Kuki był w stanie normalnie chodzić.
Obecnie chodzi, skacze i biega, nóżki są już cieplutkie tzn w dotyku nie czuć różnicy miedzy przodem a tyłem. Niedowład całkowicie ma cofać się powoli nawet do 8 tyg. Kuki poza tym, że używa tej nogi nie ma odruchu poprawczego i np nie jest w stanie podrapać się tą nóżką.
Zalecono mu Plawix i Enarenal w pierwszym etapie leczenia, po miesiącu leki będą zmieniane ale nie wiem jeszcze jak to ma dalej wyglądać.
Żeby jednak nie było zbyt optymistycznie stało się to czego najbardziej się obawiałam. Wiedzieliśmy, że Kuki musi zostać w szpitalu, żeby ratować jego życie ale strasznie się bałam, że złapie jakiego wirusa. Odwiedzałam go co kilka godzin, lekarze mieli mnie już dość, na każdej zmianie inny lekarz więc jak katarynka w kółko każdego lekarza po kolei prosiłam, żeby uważali na Kukiego. Prosiłam żeby w razie czego, gdyby do szpitala trafił jakiś kot z wirusówką, przenieśli Kukiego do drugiego szpitala albo zadzwonili to zabiorę go wcześniej do domu. W przypadku Kukiego każda choroba jest zagrożeniem życia a wirusówki bardzo opornie się leczą.
No i stało się... Kuki w czwartek zaczął się smarczyć, nos zapchany i kolejne nieszczęście gotowe. Nie było wskazania do podania antybiotyku, ponieważ katar był surowiczy a w drogach oddechowych nic nie było słychać. Czekaliśmy więc na rozwój sytuacji, podaliśmy Lisine i Calopet ale Kuki zaczął tracić apetyt. Po dwóch dniach karmienia na siłę i braku jakiejkolwiek poprawy zdecydowaliśmy się podać Cykloferon (bardzo dziękuje Erin za ekspresowe przesłanie rozpiski z dawkowaniem

). Po Cykloferonie Kuki zaczął powoli się zbierać, przyjechał do domu i tego samego dnia podpiął się do miski. Leczył się powoli w systemie dwa kroki do przodu, krok do tyłu. Niby cały czas było lepiej ale jak Cykloferon przestawał działać Kuki podupadał troszkę a po kolejnej dawce znów miał kopa na dłuższy czas.
Z dwojga złego lepszy już ten katar niż pp, chociaż i tak po takich przejściach sporo czasu musi upłynąć zanim Kuki zregeneruje się całkowicie.
Teraz jest niby ok, Kuki bawi się, poluje, ładnie je, niby jest wesoły ale śpi więcej niż zwykle i wg mnie jest troszkę biały tak jakby miał lekką anemię, czasem jeszcze kicha ale bez wydzieliny. Spojówki są różowe, dziąsła też ale usta ma takie jakieś blade, szczególnie w kącikach. Zobaczymy co wyjdzie w wynikach... mam tylko nadzieje, że po tych perypetiach białaczka nie rozpanoszyła się w organizmie i oby się nie okazało, że doszło do uszkodzenia szpiku i nie ma produkcji krwinek...