» Śro sie 22, 2007 6:05
Kiełbasa, nocni goście i dobry wujaszek Szyszka
W ten sposób, rzecz jasna, żadne z nas – ani my, przyczajeni w krzakach, ani dwójka paparazzich pomstujących na złośliwych, sklerotycznych staruszków – nie dowiedzieliśmy się niczego na temat Złotej Bastet, poza tym, że istniała naprawdę.
Młodzieniec w buraczkowo-zielonej marynarce, dziewczyna o straszliwych paznokciach i stworzenie, które żadną miarą nie przypominało prawdziwego psa ulotnili się tak szybko, jak się pojawili, pozostawiając za sobą zamęt , ścigani szyderczym śmiechem profesora.
Dopiero wtedy odważyliśmy się wyjść z ukrycia.
Rzecz jasna, nie uszło to uwadze profesora, którego wyblakłe niebieskie oczy spoczęły na nas ciepło.
- Kot filozof we własnej osobie, jak sądzę ? – zapytał drapiąc mnie pod brodą. – Ekhem...masz prawo mnie nie pamiętać...kiedy ostatnio spotkaliśmy się byłeś maleńkim kotkiem...ale już wtedy było w tobie coś...ekhem...szczególnego.
Przymknąłem oczy i powędrowałem pamięcią wstecz.
Jak przez mgłę przypomniałem sobie poobiednią drzemkę w korkowym hełmie i doniczkę z prawdziwym papirusem, którą postawiono na tyle wysoko, abym nie mógł się do niej dobrać...
Profesor spojrzał na Dextera .
- A to zapewne jest hedonistyczny kot Doroty, nieprawdaż ?
Dexter nadął się i napuszył ogon.
- Hedonista to taki, co lubi używać życia – błysnął wiedzą Smarkacz.
Dexter przygładził sierść i wydał z siebie basowy pomruk.
- Pan elegant...- ciągnął profesor spoglądając na Smarkacza – godny serca tej damy...- tu uśmiechnął się do Alex, a Smarkacz prawie rozpłynął się z zachwytu.
Profesor rozejrzał się dokoła.
- I chyba był tu jeszcze ktoś, ale...
Kępa trawy tuz przy ogrodzeniu lekko zafalowała i znieruchomiała.
- Miło było was poznać – rzekł profesor.- Teraz jednak muszę trochę skomplikować akcję, aby Złota Bastet nie dostała się zbyt łatwo w ręce niewiernych.
Mrugnął do nas porozumiewawczo, wstał od stolika i opuścił kawiarnię.
I gdyby nie to, że odjechał sprzed niej samochodem, to na pewno tego dnia zabawilibyśmy się w nieustraszonych tropicieli.
Smarkacz głęboko westchnął.
- Ach, ci ludzie...- mruknął Tetryk. – Sami pakują się w kłopoty...a my musimy ich z nich wyciągać...
- Najwyrazniej zatracili kontakt z Wewnętrznym Głosem – podsumowała Alex wygarniając kocięta z ukrycia.
Ustaloną przez los trasą wróciliśmy do willi Dziadka, aby przekonać się, że nie było tam profesora, a Dziadek i pani Dorota oddawali się popołudniowej sjeście siedząc w cieniu gruszy na płóciennych leżakach.
Pies, oddelegowany do „Szalonej Mewy” również nie spotkał się z profesorem, więc najprawdopodobniej profesor Maurycy zaczął już pakować się w kłopoty i to najwyrazniej sam.
Na jedną krótką chwilę zajrzeliśmy do kuchni dzieląc porcje obiadowe na cztery i odwiedziwszy grządkę kocimiętki udaliśmy się na przystań.
Morze było spokojne i gładkie, jak ogromne jezioro, fale z delikatnym pluskiem dobijały do brzegu, oblizując kolorowe kamienie przy pomoście.
Brzegiem wędrowały ostatnie tego roku zakochane pary, a nad ich głowami krążyły wrzaskliwe ptaszyska.
Na deskach pomostu, przywiany wiatrem z parku leżał pierwszy żółty listek.
Wokół panował niczym nie zmącony spokój, toteż wtargnięcie na plażę psa, niosącego w pysku wielki kawałek kiełbasy było niczym tsunami.
Pies sadził długimi susami rozbryzgując wodę na wszystkie strony i zatrzymawszy się tuz przy nas długo nie mógł złapać tchu.
Ruchem łba wskazał na leżącą na ziemi kiełbasę.
- Kiełbasa – skonstatowała Alex.
- Z hipermarketu – dodał Dexter dokładnie obwąchawszy pęto. – Nie jadam.
Pies pokręcił przecząco łbem chlapiąc na wszystkie strony śliną.
- Kiełbasa. Z hipermarketu, owszem – powiedział. – Ale nawet nie zgadniecie, od kogo ją dostałem...
Spojrzeliśmy po sobie, ale żadne z nas nie miało najmniejszego pojęcia, kim był ofiarodawca.
- Od pro-fe-so-ra – rzekł pies.
- Tak po prostu ? – zapytał Dexter przyglądając się kiełbasie.
- Tak. – Pies uśmiechnął się szeroko. – Spotkałem go przy trafice, kiedy pytał o cygaretki „Meharis”. Poszedłem za nim kawałeczek, a wtedy on wszedł do sklepu i wyszedł z kawałkiem kiełbasy, tym, który tu widzicie.
Smarkacz z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Przecież nie widział cię razem z nami pod „Kotem Filozofem” – powiedział. – Ani w żadnym innym miejscu...
- Może on po prostu lubi psy – odezwała się Alex.- Ludzie bardzo często lubią psy.
Dexter obszedł kiełbasę dookoła.
- Czemu jej nie zjadłeś ? – zapytał podejrzliwie..
Pies rzucił mu pełne politowania spojrzenie.
- Bank zapachów – wytłumaczył. – Dla ciebie kiełbasa pachnie kiełbasą, a dla mnie dodatkowo pachnie profesorem.
- Jesteś przekarmiony – podsumował Tetryk i nastroszył wąsy.
Pies taktownie udał , że nie słyszy . Jeszcze raz powąchał kiełbasę, po czym ugryzł spory kawałek.
Zachodzące słońce zabarwiło piasek na czerwono.
- Postaram się dowiedzieć, gdzie się zatrzymał – powiedział pies przełykając ostatni kawałek.
Pomimo , że Alex i Smarkacz nalegali, abyśmy poczekali na wieczorną porcję rybek Dexter uparł się, żeby wracać do domu - wytłumaczył mi, że kiedy strzyka go w prawej łapie, na pewno będzie burza, a burze to on lubi tylko wtedy, kiedy ma nad głową solidny dach.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie sztormowej nocy na morzu i ruszyliśmy w kierunku domu.
Ciepły wiatr miło pieścił futro, unosił drobinki piasku i kołysał gałęziami drzew. Błękitny szyld z rudym kotem delikatnie chwiał się w jego podmuchu rzucając tajemnicze błyski na chodnik.
Pod „Kotem Filozofem” było jeszcze sporo gości, pachniało kawą , świeżo zaparzoną herbatą i papierosowym dymem, a melodia wygrywana na pianinie zagłuszała pomruk zbliżającej się burzy.
Poczułem jak elektryzuje się moje futro. Czułem się tak, jakby malutkie iskierki przeskakiwały z włosa na włos i rozpierała mnie energia.
I pewnie tylko dlatego na widok trzech figurek siedzących przed bramką willi Dziadka nie dostałem ataku apopleksji.
- Wujaszek Szyszka ! – zawołały dwa głosiki i kocięta już były przy mnie skacząc i popychając się.
- Remont kotłowni – powiedziała bezradnie szpitalna kotka.
Dexter wściekle łypnął oczyma.
- Wyrzucili was ? – zapytał, ale kotka pokręciła głową.
- Ależ skąd...- odparła. – Nikt nas nie wyrzucał, ale postanowiłam się na ten czas wynieść, dla bezpieczeństwa dzieci...
Na chodniku rozbiła się pierwsza kropla deszczu. A zaraz za nią druga i trzecia.
- Chodzmy – powiedziałem.- A wy – zwróciłem się do kociąt – po raz pierwszy w życiu będziecie grzeczne. Będziecie – podkreśliłem. – bo inaczej...
Nie bardzo wiedziałem, czym i w jaki sposób mógłbym zmusić piekielną dwójkę do posłuszeństwa , ale na szczęście zagrzmiało dość blisko.
Wsunęliśmy się ukradkiem do domu , gdzie póki co Dexter zaprowadził gości na strych, a ja w tym czasie zająłem panią Dorotę i Dziadka.
- Philo, chyba za często odwiedzasz grządkę za domem – roześmiał się Dziadek, gdy po raz kolejny wykręciłem wokół jego nóg ósemkę.
Po tych słowach, co prawda, zrobiło mi się trochę głupio, bowiem jako filozof kierowałem się w życiu umiarem ...mając w pamięci rozbity flakonik z kroplami i straszliwy ból głowy, jakiego doświadczyłem następnego dnia.
Przywoławszy na myśl starą maksymę – cel uświęca środki – pomrukując potruchtałem do gabinetu.
Gdy Dziadek i pani Dorota zniknęli w sypialni, i kiedy zgasła nocna lampka wymknąłem się na strych.
Dexter zdążył już zainstalować gości w starym wiklinowym koszu i mrugnąwszy porozumiewawczo zszedł na dół, do kuchni. Ja zaś zostałem sam na sam z kotką i maluchami.
Na zewnątrz wiatr z przejmującym piskiem ocierał gałęzią brzozy o dach, skrzypiały okiennice a podłogę raz po raz rozświetlało światło błyskawic.
Monotonny szum wiatru i uderzenia ciężkich kropli deszczu sprawiły, że oczy szpitalnej kotki najpierw zmrużyły się, a potem zamknęły.
- Fajnie błyska – szepnęło większe kocię, a mniejsze uniosło główkę i szepnęło :
- Wujaszku....opowiedz nam coś....mama zawsze nam opowiada....
Kotka poruszyła czubkami uszu.
- Dajcie wujkowi spokój – zamruczała sennie.
- Bez obaw – powiedziałem odrobinę przeceniając swoje możliwości .- Potrafię się nimi zająć.
Na te słowa oba maluchy wylazły z koszyka i ułożyły się obok mnie na starym fotelu. Jedno z nich bez większych ceregieli wpakowało mi nos w szyję, a drugie rozciągnęło się na całą długość, prawie spychając mnie na podłogę.
Chwilę zastanawiałem się, próbując przypomnieć sobie książki, które Dziadek czytał na głos Wnukowi , a kocięta milczały wyczekująco.
- Dawno, dawno temu....- zacząłem – bardzo, bardzo daleko stąd...
Kiedy udało mi się dokonać bardzo zmyślnej kompilacji Piotrusia Pana, Trzech Muszkieterów i Przygód Sir Lancelota kocięta z zachwytu pootwierały pyszczki, i chociaż główki na cienkich szyjkach kiwały się im sennie dzielnie dotrwały do końca opowieści.
- A potem wszyscy razem poszli spać – zakończyłem, a maluchom zamknęły się oczy.
Pozostawiłem kocięta śpiące na fotelu i poszedłem w stronę drzwi.
- Brawo, brawo, brawo – w ciemności błysnęła para oczu i na progu stanął Dexter w całej okazałości. – Wspaniała historia...proszę o ciąg dalszy...
Przez jeden krótki moment miałem ochotę opowiedzieć mu coś przy pomocy jednej łapy i kilku pazurów, ale uświadomiłem sobie, że hałas na strychu z pewnością ściągnąłby nam na głowę panią Dorotę albo Dziadka, albo obydwoje, więc tylko uśmiechnąłem się z wyższością i mijając Tetryka szepnąłem :
- Dawno, dawno temu, żyło sobie grube, czarne kocisko, które pewnego dnia posunęło się za daleko....
Para oczu łypnęła wściekle i zgasła - widać front atmosferyczny odsunął się znad naszego ogrodu...
Zasnęliśmy na szmacianym dywaniku na szczycie schodów wyczerpani wrażeniami minionego dnia i nawet najgłośniejsze grzmoty nie zakłóciły naszego snu...

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!