PHILO - jeszcze wróci !!! A teraz dla forumowych dzieci :)

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto sie 21, 2007 10:41

:ryk: :ryk: :ryk: :ryk: :ryk:

W Poznaniu też była potężna burza. Podobno. Bo całą przespałam...

Ania z Poznania

 
Posty: 3378
Od: Śro gru 17, 2003 15:25
Lokalizacja: Poznań

Post » Wto sie 21, 2007 21:25

We Wrocłąwiu też grzmiało i padało...
Ale dziś świeci słońce, a ja mam wreszcie chwilę, by poczytać i pozachwycać się Panem Szyszką i kociętami :)
Obrazek Bis, Ami i Księżniczka ['] Obrazek

Siean

 
Posty: 4867
Od: Pon paź 25, 2004 21:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto sie 21, 2007 21:32

A ja czytam sobie Bajusie Caty i słucham cykad :D
Taka piekna dzis noc
Pozdrawiam Cie Caty jak zawsze bardzo serdecznie :1luvu:

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23507
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Wto sie 21, 2007 23:44

A ja przeżywam tragedię na Mazurach :(
Co za bestia miesza w tej pogodzie ????? Zupełnie jakby się jakiś tajny eksperyment meteorologiczny wymknął z pod kontroli...
Czy Philo ma jakąś teorię ?... I czy któraś z forumowych czarownic umie to odczynić ?
Mój TZ opowiadał o swoich trzech ciotkach, które mieszkały w trzech wioskach "w trójkącie". Gdy na horyzoncie pojawiały się burzowe chmury, wszystkie trzy wybiegały z domów i "odganiały" swoimi tajemnymi zaklęciami i atrybutami. W efekcie burza miotała się od jednej wioski do drugiej :lol:
Obrazek

graszka-gn

Avatar użytkownika
 
Posty: 3964
Od: Wto maja 29, 2007 19:04

Post » Śro sie 22, 2007 6:05

Kiełbasa, nocni goście i dobry wujaszek Szyszka



W ten sposób, rzecz jasna, żadne z nas – ani my, przyczajeni w krzakach, ani dwójka paparazzich pomstujących na złośliwych, sklerotycznych staruszków – nie dowiedzieliśmy się niczego na temat Złotej Bastet, poza tym, że istniała naprawdę.
Młodzieniec w buraczkowo-zielonej marynarce, dziewczyna o straszliwych paznokciach i stworzenie, które żadną miarą nie przypominało prawdziwego psa ulotnili się tak szybko, jak się pojawili, pozostawiając za sobą zamęt , ścigani szyderczym śmiechem profesora.
Dopiero wtedy odważyliśmy się wyjść z ukrycia.
Rzecz jasna, nie uszło to uwadze profesora, którego wyblakłe niebieskie oczy spoczęły na nas ciepło.
- Kot filozof we własnej osobie, jak sądzę ? – zapytał drapiąc mnie pod brodą. – Ekhem...masz prawo mnie nie pamiętać...kiedy ostatnio spotkaliśmy się byłeś maleńkim kotkiem...ale już wtedy było w tobie coś...ekhem...szczególnego.
Przymknąłem oczy i powędrowałem pamięcią wstecz.
Jak przez mgłę przypomniałem sobie poobiednią drzemkę w korkowym hełmie i doniczkę z prawdziwym papirusem, którą postawiono na tyle wysoko, abym nie mógł się do niej dobrać...
Profesor spojrzał na Dextera .
- A to zapewne jest hedonistyczny kot Doroty, nieprawdaż ?
Dexter nadął się i napuszył ogon.
- Hedonista to taki, co lubi używać życia – błysnął wiedzą Smarkacz.
Dexter przygładził sierść i wydał z siebie basowy pomruk.
- Pan elegant...- ciągnął profesor spoglądając na Smarkacza – godny serca tej damy...- tu uśmiechnął się do Alex, a Smarkacz prawie rozpłynął się z zachwytu.
Profesor rozejrzał się dokoła.
- I chyba był tu jeszcze ktoś, ale...
Kępa trawy tuz przy ogrodzeniu lekko zafalowała i znieruchomiała.
- Miło było was poznać – rzekł profesor.- Teraz jednak muszę trochę skomplikować akcję, aby Złota Bastet nie dostała się zbyt łatwo w ręce niewiernych.
Mrugnął do nas porozumiewawczo, wstał od stolika i opuścił kawiarnię.
I gdyby nie to, że odjechał sprzed niej samochodem, to na pewno tego dnia zabawilibyśmy się w nieustraszonych tropicieli.
Smarkacz głęboko westchnął.
- Ach, ci ludzie...- mruknął Tetryk. – Sami pakują się w kłopoty...a my musimy ich z nich wyciągać...
- Najwyrazniej zatracili kontakt z Wewnętrznym Głosem – podsumowała Alex wygarniając kocięta z ukrycia.
Ustaloną przez los trasą wróciliśmy do willi Dziadka, aby przekonać się, że nie było tam profesora, a Dziadek i pani Dorota oddawali się popołudniowej sjeście siedząc w cieniu gruszy na płóciennych leżakach.
Pies, oddelegowany do „Szalonej Mewy” również nie spotkał się z profesorem, więc najprawdopodobniej profesor Maurycy zaczął już pakować się w kłopoty i to najwyrazniej sam.
Na jedną krótką chwilę zajrzeliśmy do kuchni dzieląc porcje obiadowe na cztery i odwiedziwszy grządkę kocimiętki udaliśmy się na przystań.
Morze było spokojne i gładkie, jak ogromne jezioro, fale z delikatnym pluskiem dobijały do brzegu, oblizując kolorowe kamienie przy pomoście.
Brzegiem wędrowały ostatnie tego roku zakochane pary, a nad ich głowami krążyły wrzaskliwe ptaszyska.
Na deskach pomostu, przywiany wiatrem z parku leżał pierwszy żółty listek.
Wokół panował niczym nie zmącony spokój, toteż wtargnięcie na plażę psa, niosącego w pysku wielki kawałek kiełbasy było niczym tsunami.
Pies sadził długimi susami rozbryzgując wodę na wszystkie strony i zatrzymawszy się tuz przy nas długo nie mógł złapać tchu.
Ruchem łba wskazał na leżącą na ziemi kiełbasę.
- Kiełbasa – skonstatowała Alex.
- Z hipermarketu – dodał Dexter dokładnie obwąchawszy pęto. – Nie jadam.
Pies pokręcił przecząco łbem chlapiąc na wszystkie strony śliną.
- Kiełbasa. Z hipermarketu, owszem – powiedział. – Ale nawet nie zgadniecie, od kogo ją dostałem...
Spojrzeliśmy po sobie, ale żadne z nas nie miało najmniejszego pojęcia, kim był ofiarodawca.
- Od pro-fe-so-ra – rzekł pies.
- Tak po prostu ? – zapytał Dexter przyglądając się kiełbasie.
- Tak. – Pies uśmiechnął się szeroko. – Spotkałem go przy trafice, kiedy pytał o cygaretki „Meharis”. Poszedłem za nim kawałeczek, a wtedy on wszedł do sklepu i wyszedł z kawałkiem kiełbasy, tym, który tu widzicie.
Smarkacz z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Przecież nie widział cię razem z nami pod „Kotem Filozofem” – powiedział. – Ani w żadnym innym miejscu...
- Może on po prostu lubi psy – odezwała się Alex.- Ludzie bardzo często lubią psy.
Dexter obszedł kiełbasę dookoła.
- Czemu jej nie zjadłeś ? – zapytał podejrzliwie..
Pies rzucił mu pełne politowania spojrzenie.
- Bank zapachów – wytłumaczył. – Dla ciebie kiełbasa pachnie kiełbasą, a dla mnie dodatkowo pachnie profesorem.
- Jesteś przekarmiony – podsumował Tetryk i nastroszył wąsy.
Pies taktownie udał , że nie słyszy . Jeszcze raz powąchał kiełbasę, po czym ugryzł spory kawałek.
Zachodzące słońce zabarwiło piasek na czerwono.
- Postaram się dowiedzieć, gdzie się zatrzymał – powiedział pies przełykając ostatni kawałek.
Pomimo , że Alex i Smarkacz nalegali, abyśmy poczekali na wieczorną porcję rybek Dexter uparł się, żeby wracać do domu - wytłumaczył mi, że kiedy strzyka go w prawej łapie, na pewno będzie burza, a burze to on lubi tylko wtedy, kiedy ma nad głową solidny dach.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie sztormowej nocy na morzu i ruszyliśmy w kierunku domu.
Ciepły wiatr miło pieścił futro, unosił drobinki piasku i kołysał gałęziami drzew. Błękitny szyld z rudym kotem delikatnie chwiał się w jego podmuchu rzucając tajemnicze błyski na chodnik.
Pod „Kotem Filozofem” było jeszcze sporo gości, pachniało kawą , świeżo zaparzoną herbatą i papierosowym dymem, a melodia wygrywana na pianinie zagłuszała pomruk zbliżającej się burzy.
Poczułem jak elektryzuje się moje futro. Czułem się tak, jakby malutkie iskierki przeskakiwały z włosa na włos i rozpierała mnie energia.
I pewnie tylko dlatego na widok trzech figurek siedzących przed bramką willi Dziadka nie dostałem ataku apopleksji.
- Wujaszek Szyszka ! – zawołały dwa głosiki i kocięta już były przy mnie skacząc i popychając się.
- Remont kotłowni – powiedziała bezradnie szpitalna kotka.
Dexter wściekle łypnął oczyma.
- Wyrzucili was ? – zapytał, ale kotka pokręciła głową.
- Ależ skąd...- odparła. – Nikt nas nie wyrzucał, ale postanowiłam się na ten czas wynieść, dla bezpieczeństwa dzieci...
Na chodniku rozbiła się pierwsza kropla deszczu. A zaraz za nią druga i trzecia.
- Chodzmy – powiedziałem.- A wy – zwróciłem się do kociąt – po raz pierwszy w życiu będziecie grzeczne. Będziecie – podkreśliłem. – bo inaczej...
Nie bardzo wiedziałem, czym i w jaki sposób mógłbym zmusić piekielną dwójkę do posłuszeństwa , ale na szczęście zagrzmiało dość blisko.
Wsunęliśmy się ukradkiem do domu , gdzie póki co Dexter zaprowadził gości na strych, a ja w tym czasie zająłem panią Dorotę i Dziadka.
- Philo, chyba za często odwiedzasz grządkę za domem – roześmiał się Dziadek, gdy po raz kolejny wykręciłem wokół jego nóg ósemkę.
Po tych słowach, co prawda, zrobiło mi się trochę głupio, bowiem jako filozof kierowałem się w życiu umiarem ...mając w pamięci rozbity flakonik z kroplami i straszliwy ból głowy, jakiego doświadczyłem następnego dnia.
Przywoławszy na myśl starą maksymę – cel uświęca środki – pomrukując potruchtałem do gabinetu.
Gdy Dziadek i pani Dorota zniknęli w sypialni, i kiedy zgasła nocna lampka wymknąłem się na strych.
Dexter zdążył już zainstalować gości w starym wiklinowym koszu i mrugnąwszy porozumiewawczo zszedł na dół, do kuchni. Ja zaś zostałem sam na sam z kotką i maluchami.
Na zewnątrz wiatr z przejmującym piskiem ocierał gałęzią brzozy o dach, skrzypiały okiennice a podłogę raz po raz rozświetlało światło błyskawic.
Monotonny szum wiatru i uderzenia ciężkich kropli deszczu sprawiły, że oczy szpitalnej kotki najpierw zmrużyły się, a potem zamknęły.
- Fajnie błyska – szepnęło większe kocię, a mniejsze uniosło główkę i szepnęło :
- Wujaszku....opowiedz nam coś....mama zawsze nam opowiada....
Kotka poruszyła czubkami uszu.
- Dajcie wujkowi spokój – zamruczała sennie.
- Bez obaw – powiedziałem odrobinę przeceniając swoje możliwości .- Potrafię się nimi zająć.
Na te słowa oba maluchy wylazły z koszyka i ułożyły się obok mnie na starym fotelu. Jedno z nich bez większych ceregieli wpakowało mi nos w szyję, a drugie rozciągnęło się na całą długość, prawie spychając mnie na podłogę.
Chwilę zastanawiałem się, próbując przypomnieć sobie książki, które Dziadek czytał na głos Wnukowi , a kocięta milczały wyczekująco.
- Dawno, dawno temu....- zacząłem – bardzo, bardzo daleko stąd...
Kiedy udało mi się dokonać bardzo zmyślnej kompilacji Piotrusia Pana, Trzech Muszkieterów i Przygód Sir Lancelota kocięta z zachwytu pootwierały pyszczki, i chociaż główki na cienkich szyjkach kiwały się im sennie dzielnie dotrwały do końca opowieści.
- A potem wszyscy razem poszli spać – zakończyłem, a maluchom zamknęły się oczy.
Pozostawiłem kocięta śpiące na fotelu i poszedłem w stronę drzwi.
- Brawo, brawo, brawo – w ciemności błysnęła para oczu i na progu stanął Dexter w całej okazałości. – Wspaniała historia...proszę o ciąg dalszy...
Przez jeden krótki moment miałem ochotę opowiedzieć mu coś przy pomocy jednej łapy i kilku pazurów, ale uświadomiłem sobie, że hałas na strychu z pewnością ściągnąłby nam na głowę panią Dorotę albo Dziadka, albo obydwoje, więc tylko uśmiechnąłem się z wyższością i mijając Tetryka szepnąłem :
- Dawno, dawno temu, żyło sobie grube, czarne kocisko, które pewnego dnia posunęło się za daleko....
Para oczu łypnęła wściekle i zgasła - widać front atmosferyczny odsunął się znad naszego ogrodu...
Zasnęliśmy na szmacianym dywaniku na szczycie schodów wyczerpani wrażeniami minionego dnia i nawet najgłośniejsze grzmoty nie zakłóciły naszego snu...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Śro sie 22, 2007 6:48

- Brawo, brawo, brawo – w ciemności błysnęła para oczu i na progu stanął Dexter w całej okazałości. – Wspaniała historia...proszę o ciąg dalszy...

... i ja też, kochana Caty. I fotki nowej czarnulki, czy będą ? :kotek:
Ale Ciebie nawałnice nie zmiotły, mam nadzieję !
Obrazek

graszka-gn

Avatar użytkownika
 
Posty: 3964
Od: Wto maja 29, 2007 19:04

Post » Śro sie 22, 2007 9:13

caty pisze: Kiedy udało mi się dokonać bardzo zmyślnej kompilacji Piotrusia Pana, Trzech Muszkieterów i Przygód Sir Lancelota kocięta z zachwytu pootwierały pyszczki...


łaaaaa, no ja im się nie dziwię - sama jestem ciekawa, co z tego wyszło 8O :lol:
Georg ['] Klemens ['] Miriam [']

Georg-inia

 
Posty: 22395
Od: Czw lut 02, 2006 12:13
Lokalizacja: Łódź

Post » Śro sie 22, 2007 9:41

cholerka, nie pomyślałam...sami faceci w bajce...niezdrowo jakoś...i te kocięta, które powinny byc wychowywane w jedynym słusznym duchu......
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Śro sie 22, 2007 9:44

caty pisze:cholerka, nie pomyślałam...sami faceci w bajce...niezdrowo jakoś...i te kocięta, które powinny byc wychowywane w jedynym słusznym duchu......


nooo, i jeszcze to:
- A potem wszyscy razem poszli spać – zakończyłem, a maluchom zamknęły się oczy.





:lol: :lol: :lol:
Georg ['] Klemens ['] Miriam [']

Georg-inia

 
Posty: 22395
Od: Czw lut 02, 2006 12:13
Lokalizacja: Łódź

Post » Śro sie 22, 2007 9:56

I tu jest miejsce dla mojej czarnej Inki-Brykambinki. Kocięty poza tym muszą się dowiedzieć, skąd się biorą dzieci - Inka ma na to dość ciekawe poglądy, Caty, sprawdź je w moim wątku (jestem leń, nie chce mi się powtarzać).

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Śro sie 22, 2007 11:26

Caty, opowiadanko super :lol:

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Czw sie 23, 2007 5:41

W matni


Pies musiał czekać już dość długo, bo zaczął nerwowo spacerować tam i z powrotem przed bramką, aż pani Dorota zaczęła się poważnie zastanawiać, czy nie jest on kolejną ofiarą urlopowych planów swoich właścicieli...wystawiła nawet przed bramkę miskę wody, którą pies uprzejmie, acz bez większego entuzjazmu wychłeptał spoglądając w okna willi.
Kiedy wreszcie udało się nam wyjść, oznajmił, że zlokalizował już miejsce, gdzie zatrzymał się profesor....
Miejscem tym – co mimo całego stoicyzmu i racjonalizmu jakim starałem się przez całe życie kierować a co przejęło mnie zimnym dreszczem - był...ni mniej ni więcej pokój numer trzy w hoteliku pod „Szaloną Mewą”.
Dexter nerwowo poruszył ogonem .
- Nie jestem przesądny – powiedział – ale coś w tym musi być...
Odesławszy psa do hoteliku z poleceniem, aby pilnował profesora przemyciliśmy na strych kawałek kurczaka z naszych śniadaniowych racji aby nakarmić gości.
- Dzień powinien być pogodny – oświadczył Dexter wyginając grzbiet i prostując łapy, gdy kotka i jej dzieci uporały się ze śniadaniem. – Teraz zaprowadzę was na przystań.
- Do cioci Alex, do cioci Alex ! – zawołały uradowane kocięta.
Umówiwszy się z Dexterem pod „Szaloną Mewą” przykazałem kociętom, że jeżeli wytrzymają bez stwarzania dodatkowych kłopotów wieczorem opowiem im następną historię i usiłując przypomnieć sobie oglądane dawno temu razem z Wnukiem przygody Zorro i Winnetou pobiegłem razem z psem w stronę promenady.
Mając nad głową czyste, błękitne, bezchmurne niebo a pod łapami kałuże stojące na chodniku po nocnej ulewie tudzież pewność, że przez najbliższe pół godziny nikt nie wypadnie z krzykiem „ wujaszek Szyszka !” czułem się wolny i beztroski i z dumnie uniesionym ogonem biegłem na spotkanie nowej przygody...
Kiedy dotarłem pod „ Szalona Mewę ” z miejsca doświadczyłem dziwnego uczucia, ze wszystko, co oglądam, kiedyś już się wydarzyło – Wacław mieląc pod nosem jakieś niezbyt miłe słowa balansował na przenośnej drabince rozwieszając na sznurkach lampiony, Emilia stukając obcasikami powiewała naręczem białych obrusików, a pani Hortensja stojąc na szczycie schodów przeglądała stos płyt gramofonowych.
Najwyrazniej zanosiło się na kolejne imieniny lub urodziny .
Najbardziej zaś zdumiał mnie widok profesora ubranego tak, jakby za chwilę miał wyruszyć w podróż do ciepłych krajów – miał na sobie jasne spodnie i jasną bluzę, porze co jego opalona twarz wydawała się jeszcze bardziej brązowa, a oczy bardziej niebieskie, a na głowie – tu serce zabiło mi mocniej, a wspomnienia dzieciństwa powróciły jak fala – miał korkowy hełm.
- No i jak się prezentuję, Hortensjo ? – zapytał jakimś szczególnym tonem, który niewiadomo dlaczego przypomniał mi głos Dziadka, gdy ten zwracał się do pani Doroty.
Pani Hortensja uśmiechnęła się promiennie, a Emilia aż klasnęła w dłonie.
- Panie profesorze ! – zawołała. – wygląda pan zupełnie jak Alan Quatermain !
Profesor zrobił minę zupełnie jak Dexter na widok talerzyka śmietanki i ruszył w stronę zaparkowanego przed furtką samochodu.
- Zaczekaj tutaj – szepnąłem do psa i wślizgnąłem się do ogrodu.
Kryjąc się w krzakach i chowając za kępami cynii dotarłem pod pokoik numer trzy i zgrabnie wskoczyłem na balkon. Okno było lekko uchylone, więc bez trudu dostałem się do środka, rozejrzałem wkoło i...osłupiałem z wrażenia.
Pod ścianą stało duże, kolorowe pudło kształtem przypominająca człowieka z namalowaną na pokrywie twarzą, której czarne, nienaturalnie wielkie oczy przenikliwie patrzyły wprost na mnie.
Obszedłem pokoik dookoła odkrywając jeszcze kilka mniejszych pudełek, tym razem kształtem przypominających koty i postanowiłem zabrać się za zbadanie zawartości dużego pudła.
Jednak ledwie dotknąłem nosem jego boku pudlo z trzaskiem otworzyło się i poczułem jak coś miękkiego spada mi na głowę.
Jednocześnie zapach naftaliny i konwaliowego mydła uderzył prosto w mój wrażliwy nos.
Para mało delikatnych dłoni skrępowała moje ciało, rzuciła mnie na łóżko i tuż nad moją biedną, skołowaną głowa rozległ się triumfujący śmiech.
Przeszedł mnie dreszcz – tak bowiem potrafiła śmiać się tylko chudsza z ciotek...
A kiedy usłyszałem skrzypienie drzwi starej szafy było już zupełnie pewne, że tym razem
znalazłem się w prawdziwym potrzasku...
- Stary kocha tego sierściucha – powiedziała Grubsza z ciotek - i na pewno wymieni go za mapę.
Chudsza zaś bardzo niedelikatnie wrzuciła mnie do jakiejś dużej torby i szczelnie zasunęła zamek.
- Zostaw jakąś szparę, bo się udusi i wszystko wezmie w łeb – rzuciła skądinąd słusznie Grubsza . – Jeszcze dziś trzeba będzie napisać list...
- I podrzucić mu pod drzwi – dodała Chudsza, po czym obie wyszły na korytarz niemiłosiernie kołysząc torbą.
Po nagłym przypływie świeżego powietrza poznałem, że znalezliśmy się na zewnątrz
i pomyślałem, że pies na pewno czeka jeszcze przy bramie.
- Tu jestem ! – wrzasnąłem, gdy Wewnętrzny Głos zlokalizował moje położenie.
Gdy w pobliżu, jak wystrzał rozległo się głośne szczeknięcie wstąpiła we mnie nadzieja. Byłem pewien, że prędzej, czy pózniej nadejdzie ratunek...
Kołysanie torby przyprawiało mnie o zawrót głowy ale postanowiłem nie poddawać się,
Tym bardziej, że wśród ulicznego szumu moje uszy wyłowiły stukanie psich pazurów.
Powiedzenie „wierny jak pies ” nabrało dla mnie całkiem realnego zabarwienia...
Odgłosy ulicy nagle ucichły ustępując miejsca pluskowi fal rozbijających się o kamienie. Do torby wtargnął zapach soli i wodorostów.
Skrzypnęły drewniane drzwi, potem schody ugięły się pod ciężarem Grubszej z ciotek i wytrząśnięto mnie z torby na podłogę, a potem rozwiązano worek.
Słoneczne światło wpadające przez malutki otwór w dachu oślepiło mnie na jedną krótką chwilę.
- Teraz posiedzisz tu grzecznie – powiedziała jadowicie Chudsza ciotka zamykając drzwi na rygiel.
Skołowany, z zamętem w głowie – ale ciągle żywy pozostałem sam. Kiedy zawroty głowy minęły, a żołądek powrócił na swoje miejsce rozejrzałem się po swoim więzieniu.
Znajdowałem się na poddaszu starej rybackiej szopy – przez szpary w drewnianym suficie zobaczyłem ciotki pochylające się nad rozłożoną na ziemi gazetą.
- Z tego wytniemy litery – mruczała pod nosem Grubsza. – pójdziesz po klej, nożyczki i papier, a ja skombinuję jakąś puszkę, żeby sierściuch nie padł z głodu.
Puszkę ! Otrząsnąłem się z obrzydzeniem. Raczej wybrałbym śmierć głodową, niż paskudztwo bełtające się w sosie, którego zapach, zdaniem ekspertów od żywienia kotów, miał przyprawić o szaleństwo przedstawicieli mojego gatunku.
„A niech was piekło pochłonie” pomyślałem, życząc ciotkom, aby resztę swojego życia spędziły jedząc kiełbasę z supermarketu...
Zezując przez szparę zobaczyłem jak ciotki wychodzą zamykając drzwi i nastawiłem uszu, aby sprawdzić, czy w pobliżu nie ma psa.
Niestety. Za ścianą szopy słychać było tylko szum fal, świst wiatru w nieszczelnym dachu i krążące nad plażą ptaszyska.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Czw sie 23, 2007 7:09

Niezła adrenalinka na początek dnia :strach:
Obrazek

graszka-gn

Avatar użytkownika
 
Posty: 3964
Od: Wto maja 29, 2007 19:04

Post » Czw sie 23, 2007 7:34

Porwanie Philo... biedactwo

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Czw sie 23, 2007 7:44

Nie dość, że porwany, to jeszcze torturowany puszkami :strach: :strach: :strach:

B-dur

Avatar użytkownika
 
Posty: 3892
Od: Nie paź 02, 2005 11:17
Lokalizacja: Kraków

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 37 gości