
Dziś z rana Balbisia była nieswoja, podejrzany był już fakt, że nie zwlokła mnie z łóżka o świcie żądając śniadania. No i apetytu z rana nie było, śniadania nie zjadła

Po drodze z pracy podjechałam do lecznicy kupić bezopet, który akurat raczył się skończyć. No i słusznie zrobiłam, bo w domu czekał na mnie na dywaniku imponujących rozmiarów zwymiotowany dred

Prawdę mówiąc, to wiążę z nim pewne nadzieje - że to on jest winien tego kiepskiego samopoczucia Balbinoka (ona wczoraj przed snem bardzo długo się myła, więc byłoby logiczne, że ten dred to jej autorstwa).
Ale z drugiej strony, kończą mi sie pomysły na walkę z tym zakłaczaniem. Balbina się sypie potwornie, wyczesuję ją dwa razy dziennie (i sporo sierści wychodzi), pastę podaję raz na dobę (więcej to chyba przegięcie), trawa nie nadąża z odrastaniem... A sucha karma odkłaczająca póki co niestety nie wchodzi w grę

Nic to, na dniach będę łapać siuśki, może uda mi się przy okazji porozmawiać z panią doktor jeszcze przed kontrolnym badaniem krwi (bo to już za jakieś dwa tygodnie).
Balbinka zjadła małą kolację, poczekam czy wszystko ok i dam jej jeszcze.