. On tęsknił...tęsknił za mną...a ja po tej informacji byłam gotowa jechać do niego/po niego...było mi z tym źle. Po powrocie przybiegł niby się przywitać ale...uciekł od mojej wyciągniętej ręki jakby chciał mnie ukarać za te 10 dni rozłąki! Dogoniłam kochanego drania i ukochałam z całych sił a on ufnie wtulił głowę pod moja pachę
Później jednak nastała istna sielanka i miziałam Zulcia ile się dało a on mruczał tak radośnie, ze aż łezka się w oku zakręciła ...

No i kolejna sprawa...Od rana mam w domu kociaka. Wczoraj spotkałam na swej drodze bidę, która nie dała mi w nocy spokojnie spać. Rano wróciłam w to miejsce i on nadal tam był.

Mały jest już po wizycie u weta...Nie jest dobrze! Mały ma kalciwirozę - dużo nadżerek, które niestety skutecznie zniechęcają go do jedzenia. Oczy są w fatalnym stanie...coś dzieje się w płuckach, są obcy na sierści i wewnątrz też...Ma gorączkę, lekkie dreszcze, pluje convem ze strzykawki choć pasztecik Hillsa jakoś ciutkę udało mi się w niego wcisnąć...Został u weta na kroplówce. Po 20 mam go odebrać...Tak bardzo chciałabym mu pomóc...




