Żyjemy ale ja padam na nos. Matka karmiąca ze mnie zerowa, nerwów strrrrasznie dużo .Odsikiwaczka też zerowa choć jakoś nam idzie. Maluszki nauczyły się,że po posiłku idą do kuwetki i...stoją.Czekają na paluszki zgrabne i gmerające by zadrzeć ogonek czy unieść nożynkę. Potem z westchnieniem pozbywają się nadmiarów płynu. Ale mamy osiągnięcia mimo wszyetko wychowawcze, kuwetkujemy pośrednio ale kuwetkujemy.
Amcia na linco. Jako blondynka uchetałam swoje obcasy wczoraj na wędrówce po leki. To kawałek od nas. Wpadłam do domu po pracy nakarmić zwierzostan i zakropić oczyska Amelci. Oczywiście czasu mi szkoda było na przebieranie i w glancowatej spódnicy conwę zapodałam. Położyłam sobie ręcznik wielkości prześcieradła ale i tak upecałam się. Potem jeszcze kuwetki, opitol stada czekajacego na żarcie (eRki dostały i oburzeniem zapałało kociejstwo) , buciczki odziałam i biegusiem do weta... Nie miałam ochoty tłuc się w dusznym autobusie więc poleciałam tuptając szpilkami po super otwockich chodniczkach. Krańca drogi widać nie było. Jakoś tak cel się oddalał, oddalał mimo ,że tak przebierałam kopytkami bystro. Deszcz mnie omoczył co dla cery było fajne. Mniej dla okularów i mego wzroku. Jak uchetana norka, zmokła i spocona, zameldowałam się wreszcie w lecznicy. Usadziwszy spocony tyłek, odetchnąwszy i otarwszy spcone czółko, dopiero zajarzyłam, żem jak zwykle mało rozumna jest.

Nie wpadłam na pomysł by wdziać spodenki i rowerkiem trasę pokonać. Szybko, zdrowo, cellulitowo... Gdzieś, ktoś pisał o przeszczepie mózgu. Chyba się zapiszę

Leki dostałam, pogadałam sobie, ustaliłam strategię postępowania, zostałam wypytana na okolicznosć obecnych i wyadoptowanych kotów i ruszyłam z westchnieniem na odwyrtkę. Zaszedłwszy jednak
najsampierw do sklepu celem zakupu ochłądzacza i pocieszacza. Stałam przed chłodziarką myśląc jakim piwem się zaprawić by zmęczenie zmyś i się "utulić" po dotarciu do domu. Opłacało się tak dulczyć. Trafił się mi kolega z autem (też na piwo wpadł ) i dostarczył mnie i moje nożynki obolałe pod sam blok. Kieca do prania, kopytka na stó, piwo w ręke i dopiero zaczęłam myśleć ,że świat jest jednak wcale fajny. Zimne piwo czyni cuda.
Amcia je ale temperaturzy i oczko ma nadal takie sobie. Lunka słabo je. Reszta jakoś się trzyma ale umówmy się, że nie pisałam tego. Mamunia chyba lepiej. Nie ucieka od dzieci. A po opitoleniu dziecinnego talerzyka całego z gerberkiem poczuła się i na humorze lepiej. Jeszcze sobie siadła i beknęła z radochą zanim ułożyła się z mleczarnią. Gerberek był rozrobiony celem nauki samodzielnego jedzenia dzieciaków. Ona tą naukę mama posiadła i ma dużą szybkość wciągania.
Malce się deczko nam rozbisurmaniły.Moje wina. Dodałam do Convy Gerberka i teraz samo mleko im nie wchodzi.
Nie przyszła bura kicia an jedzenie rano. Pingwinia ,mamunia eRek przszła ale kuleje.