Chyba jednak napocę się i świadomie ośmieszę ale opiszę to com se przypomniała. Ciągnąc niejako temat o stanach umysłu w wypadkach dziwnych, strasznych, stersujących.
Przypomniała mi wydarzenie durnowata reklama gdzie
menska bieda ryjkuje żałośnie do żonki swej uroczej
Alu...Alu... kończyłaś studia daj coś na zgagę.Czy jakoś tak to było.
Kuchnia wypasiona, w bieli. Widać, że zamożne państwo. Ale nie w rozumek.
Lasu rąk nie widzę. Znaczy się z prośbą bym swoim rozumkiem się podzieliła. Ale co mi tam. Opowiadałam to już prywatnie więc upraszam o wybaczenie tych co już znają.
Było to dawno, dawno temu. Gdy jeszcze telefon był tylko stacjonarny. A i to było rarytasem wielkim. Opis będzie dłuższy .Ma oddać sytuację w jakiej wsio się zdarzyło.
Wybraliśmy sie z TZ w odpwiedziny do sąsiedniego bloku , do znajomych co tam mieszkanie wynajęli. Oczywiście my na 4 piętrze i oni też. Ale jeszcze smyrałam jako ta latawica po schodach więc problemu nie było. Lokal zagracony pudłami i meblami co to jeszcze się nie wypakowały. My, oni i małe dziecko. "Latające" w chodziku jako ten cyrkowiec między bambetlami. Pan domu wyruszył jeszcze po coś, a my zostaliśmy podejmując próby usadzenia zadków na jakimś siedzisku. Wrzas bambinka podniósł nam nie tylko włosy na głowie ale i nasze tyłki. Okazało się ,że malec wywalił na siebie cały czajnik elektryczny z ukropem.TZ złapał dziecko, wpakowaliśmy go do wanny i dawaj lać prysznicem. A co tam, ich licznik

. Mały darł ryja strasznie. A ja trzymałam matkę co darał usta jeszcze bardziej krzycząc ,że jej dziecko przeziębimy. Udało się mi ją zamknąć w pokoju i o dziwo posłuchała. Poleciałam do sąsiadów i waliłam w drzwi w poszukiwaniu telefonu lub auta. NIKT mi nie otworzył. My nie mieliśmy samochodu. Powiedziałam do Janusza ,że lecę do domu. Zadzwonię i wezmę puszkę Argosulfanu. Cud i miód na oparzenia. 4 piętro w dół, 4 piętro w górę , telefon co nie jest odbierany na pogotowiu. Czasu szkoda. Lodówka, puszka, czyste prześcieradła ze sznurka, oddech ucieka... 4 piętro w dół, 4 piętro na górę . Wszystko krucgalopkiem. Na przeciw drzwi kaźni zalupiła głowa sąsiada. Nie zastanawiając się wsadziłam stopę w szparę

. Mam cię, nie zamkniesz ! Mieli telefon o dziwo. Kazałam dzwonić wyjaśniając co i jak. Dziecko wyjęliśmy z wanny, porozcinaliśmy ubranie, wysmarowaliśmy Argosulfanem na grubo. Sąsiad wrzeszczy przez otwarte wrota ,że ma na linii pogotowie. Ale nie chcą przyjechać. No szlag mnie taki trafił . To co mi powtórzono jakobym ja mówiła...
Zaraz przyjadą.Wdrapał się lekarz i pielęgniarz. Zonk. Z doktorkiem Sz

znamy się doskonale .Nie jedne szyby w oknach drżały jak na pogotowiu z córką byłam. A nie chciał jej przyjąć. Ominął mnie wzrokiem. Poznał
Wysłuchał co i jak. Gapi się na mokre szmatki. Odwija delikatnie prześcieradła w jakie zawinięty został malec. Wskazuje palcem białą mazię i rzuca mi w oczy pytająco
co to ?! . Radośnie odpowiadam zadowolona mocno z siebie...
Alugastrin . Lekarz zbladł mocno a nawet mocniej. I starając zachować spokój ponawia
co to jest ?! no ALUGASTRIN! Nie zna pan ?!
mówię i wyciągam zza pleców puszkę Argosulfanu. Ulgi jaka mu się namalowała na drobnych licach trudno opisać. A ja dopiero zajarzyłam com walnęła.

Stan umysłu
Powiem tylko ,że mały trafił do specjalistycznego szpitala. Ma tylko blizny w miejscach gdzie przyciskał bródkę do ciała i w zgięciu raczki. Na twarzy nic nie zostało. W innych miejscach też. Już jest pełnoletni.
Ale Allugastrin to Alugastrin i nie trzeba mieć studiów by nim szafować bez umiaru.
Kilka razy widziałam się jeszcze z dr Sz i zawsze mi o nim ,znaczy się zgagowym leku, przypominał.