Jeżeli chodzi o małego chłopaczka, to są i dobre i złe wieści. Najpierw dobre: mały wcina aż mu się uszy trzęsą. Brzuch mu wywaliło, bo jest beczułką bez dna jeżeli chodzi o jedzenie. Ja nie wiem, czy ta kobieta go nie karmiła, czy co? No i najlepsze jest to, ze dziś były pierwsze mruczanki! Dalismy sobie masować brzuszek i nawet trochę ciociunię łapaliśmy łapeńkami zachęcając do zabawy. Po pól godzince miziania już był totalny odlot! Warkot z małego kociaka ogromnie głośny,a mały przysypiał na rękach. Niepokoi mnie tylko to, że mały ma taki "syndrom klatkowy". On teraz bezpiecznie poczył się w klatce i nie chce z niej wychodzić. Ja nie wiem co on miał w tym poprzednim domu, że teraz woli tę klatkę! Może źle zrobiłam, ale na noc urządziłam mu w klatce istny lunapark: ma włochate myszy zwisające z sufitu na bandażach (jak to w lecznicy - bandaże muszą być), ma piłeczki sznurkowe trzeszczące i dzwoniące co jest dla niego wielce interesujące. Ma fajową podusię polarową, ma której leży na plecach, albo wciska w nią głowkę jakby chciał sprawdzić jej wytrzymałość. No dobra! Dosyć opisów. Teraz fotki:
najpierw zwiałem za kuwetkę, ale ta ręka okazała się całkiem przyjemna:
potem było coraz fajniej:
oh, jakie to miłe uczucie
w tym momencie bylo pierwsze mruczenie:
kochana ta moja ludzka ciocia:
proszę! nie pozwólcie, zebym tu został:
