Dzięki,mam chwilkę bo rudzielec śpi i ....zachłysnęłam się twoją historią Moje cudo-rasowy dachowiec,przybył do nas nagle...jak zwykle poszliśmy na spacer z niesforną dobermanką Dorotką i nagle na jednym z podwórek zobaczyliśmy sześcioro kociąt.Jedno ładniejsze od drugiego.Mąż wcisnął mi smyczkę i popędził do właścicielki gromadki.Za chwilkę juz i ja byłam na kolanach.... przed smykami.Do dzisiaj pamiętam,słowa -bierz którego chcesz?
Były czarne ,szare , rude i miały jeden miesiąc a szylkretowa mamuśka przynosiła im myszory i nie chciała karmic.Kiedy zobaczyłam ślimacze oczy męża....to, po mimo obaw, niosłam słodzika do domu.I tam dopiero czekała mnie niespodzianka....Nasza Dora ,jak zobaczyła maleństwo na wersalce to zrobiła chaps i tylko ogonek wystawał z jej nieobliczalnego pyszczyska.Uff, udało się go wydobyc i nie pozostało nic innego jak przedstawic pannie młodzika.W tym momencie kocuruś dostał imię Miś, bo pannica bardzo ładnie reagowała na to imię.Następnie postanowiliśmy go wykąpac.Jako świeżo upieczeni rodzice kociny mieliśmy dylemat jak to zrobic.Przytaszczyliśmy wielka miskę a do niej drugą odwrotnie ,aby malec nie stał bezpośrednio w wodzie.Nalaliśmy wody i do dzieła.To co ukazało się naszym oczom, wykraczało poza wszelkie wyobrażenie.Pod rudym futrem było drugie.... czarne a pod czarnym dopiero różowe.I tak zastał nas wieczór. Patrzyliśmy ma naszą gromadkę ustalając kto pierwszy dyżuruje przy zwierzynie.Dora siedziała na podłodze z pyskiem na wersalce wpatrując się w nowego domownika.Taki był początek naszego chłopczyka -14.5 roku temu