Wstaliśmy rano skoro świt, bo stresa miałam i dospać nie mogłam. Przygotowałam transporter. I wtedy się zaczęło.
Jak nigdy - wszyscy zaczęli się pakować.
Pod lecznicą byliśmy 10 minut przed czasem, niestety już 2 osoby też były takie sprytne jak ja

więc sobie poczekaliśmy.
Gryfik przybrał troszkę na wadze, Layla cały czas waży tyle samo. Gryfinek nie miał dziś gorączki, został obejrzany, osłuchany. Dostał dalej antybiotyki, kupiliśmy też termometr weterynaryjny, żeby w razie potrzeby móc mierzyć mu temperaturę w domu. Na wszelki wypadek mamy też coś przeciwbólowego i przeciwgorączkowego w zastrzyku. Zastrzyki na wynos, podaje TŻ, który wprawę już ma w tym coraz większą, ale tak sprawnie jak wetce to mu jeszcze nie wychodzi.
Zabrałam też dziś przy okazji Laylę. Niestety oczka bez zmian. Podajemy dalej maść i antybiotyk. Layla miała dziś swój ukochany atak wścieklizny, zrobiła mega cyrk przy podawaniu zastrzyku. Gryzła, drapała, wyrywała się i darła tak, że zdziwiona byłam, że wszystkie psy nie pouciekały z poczekalni
Tak więc u nas lodówka pełna leków, ja mam sto karteczek co komu ile i kiedy i próbuję jakoś nad tym wszystkim zapanować.
Ale jestem już spokojniejsza, bo dziś Gryfinek sama widzę, że czuje się lepiej. Chociaż psikanie to chyba jego nowa pasja jakaś jest

Wołam na niego Cricket - bo gra mu w nosku tak, że brzmi jak świerszczyk
