Już jestem

Wybaczcie tą - nieco przydługą - moją nieobceność ale praca, praca, praca ...
Bea: Z kotami to nieomalże tak jak z ludźmi. Są takie, które odczuwają -niezwykła wręcz - potrzebę samodzieności, niezależności, itd.
Pamiętam kiedyś taki przypadek u znajomego. Przez prawie 12 lat, ten zawołany kociarz, miał w domu prawdziwego rezydenta. Choć właściwie to nie wiadomo kto u kogo rezydował. Czasami jak wpadałem do niego (znaczy się do znajomego) to miałem wrażenie, że to kot (Nikita mu było) jest gospodarzem, a znajomy tylko pomieszkuje tam "kątem".
Bywało, że kiedy już przywitał mnie w progu mówił: "wiesz, chodź usiądziemy sobie w kuchni bo Nikita... ten... tego ... Nikita ma dziś zły chumor i szaleje w saloniku". I siedzieliśmy w kuchni razem z cała resztą kociarstwa czekając, aż Nikita dojdzie do wniosku, że można wpuścić gościa na salony.
Moja rada? Cierpliwość i NIC NA SIŁĘ ! I wiesz co? Takie kociaki dają ten specjalny, niepotarzalny rodzaj radości, który czujesz gdy taki "dzikus" któregoś dnia pozwala Ci się po raz pierwszy pogłaskać.
Albo gdy zajęta czymś, nagle zdajesz sobie sprawę , że dzieje się coś magicznego. Powoli odwracasz głowę i widzisz jak ten "brutal" leży wyciągniety na Twojej ulubionej kanapie lub fotelu.
Leży a Ty widzisz, czujesz i słyszysz, że jest mu naprrrrrrrawdę dobrze, że czuje się bezpieczny obok Ciebie.
A kiedy po raz pierwszy zamruczy gdy go głaszczesz za uszami i po wyprężonym grzbiecie, to zapamiętasz to przez długie lata ...
Mnie - kiedy Bida po raz pierwszy zamruczała - łzy stanęly w oczach.
Gdy po raz pierwszy położyła się na grzbiecie domagając się dodatkowej porcji pieszczot, to poczułem coś co naprawdę trudno opisać.
To tak, jak wówczas, gdy jakaś mała istotka, bardzo skrzywdzona przez życie, delikatnie jeszcze i z całą kocią nieśmiałością daj Ci znać: "Chcę Ci zaufać, pokaż mi jak bardzo moge to zrobić".
Ech, ... to właśnie jest cudne w tych "dzikusach" o których mawia się, że są "agresywne", że tak jak czasami mają niezmierzone pokłady "kociej agresji" tak i mają równie niezmierzone pokłady miłości do człowieka na które trzeba tylko troszkę dłużej poczekać
A propos Bidy to wczoraj omało nie urwała noska Mrauu.
Otóż jak już pisałem poprzednio Bida w dalszym ciagu rezyduje w szafie. Ponieważ ma kłopty z ząbkami więc raz na dzień dostaje specjalne jedzonko (oprócz standardowego) w specjalnej miseczce, którą wkładamy do ...szafy
Problem w tym, że kidyś Mrauu spróbowała tegoż jedzonka i oszałała z zachwytu. Od tego dnia, kiedy tylko mogła, zakradała się do szafy i z cała swoją kocią bezczelnością podjadała z miski Bidy (a właściwie wyżerała najszybciej jak się dało). Nie interweniowaliśy zdając sobie sprawę, że nasza interwencja wiele nie pomoże i jeśli Bida na to pozwala to "ha trudno". Aliści okazało się, że Bida pozwalała tylko do czasu.
Wczoraj Mrauu po prostu przedobrzyła i nie dość, że dorwała się do "szafowej miski" Bidy, to jeszcze usiłowała w tejże szafie zalec.
Tego już Bida nie zdzierżyła i spuściła Mrauu takie lanie jakiego nawet my sobie nie wyobrażaliśmy. Wszystko odbyło się tak błyskawicznie, że zanim się zorientowaliśmy Mrauu zwiewała z szybkością dźwięku w kierunku mojego monitora (na którym zwykle sypie i gdie czuje się bezpiecznie). Właściwie to źle się wyraziłem bo ucieczka odbywała się w taiej kolejności: najpierw Mrauu, potem jej futro, potem jej ogon i na końcu jej pokancerowany niemiłosiernie nos.
Dzisiaj obowiązkowa wizyta u VET'a który kiedy zobaczył Mrauu zapytał: "Co wyście jej zrobili? Wpuściliście do klatki z tygrysem?!"
Mrauu oczywiście cały czas gadała po swojemu (bo przecie ona gada zawsze, wszędzie i z każdym kto jej chce wysłuchać). Zastrzyki z antybiotykami zniosła dzielnie (nie przestając gadać) po czym wskoczyła do transporterka i zarządziła odwrót tzn. zaczęła nie tylko gadać, ale wręcz się wydzierać jak stado kotek w rójce (co czyni zawsze gdy chce coś na nas wymóc).
Po powrocie do domu odczekała aż Ania poda mi talerz mojej ulubionej zupki (a jakże ... pomidorowa!), znowu odczekała, tym razem aż się odwrócę i ... nasikała mi do niego (stary numer, którym zawsze mnie zaskakuje). Po czym spojrzala na mnie z wyrzutem, kilka razy miauknęła (chyba mi "nagadała"), wdrapała się na monitor i zasneła.
Coż, nie pozostało mi nic innego jak pokornie poprosic o kolejny talerz zupy i zapłakać na swoja dolą jedynego samca w tym domu, któremu wolno bezkarnie nasikać do tegoż talerza.
Z drugiej strony chyba nie powinienem narzekać. Póki co, jeszcze nikomu nie przyszło do głowy, że czas na moją sterylkę
