Jednak ciągle szukałyśmy tamtego starszego kociaka po którego przyjechałyśmy. Obeszłyśmy blok i znalazłyśmy! Kociak posłusznie wszedł do klatki-łapki, doszedł do jedzonka i tuż przed spustem zamykającym zapadnię... ZAWRÓCIŁ!! Nie pomagało nic: kuszenie jedzeniem, łapanie podbierakiem. W pewnym momęcie kociak się ulotnił, nie wiadomo gdzie. Na tej ulicy ostatnio dużo kociaków znikało w różnych okolicznościach, więc się o niego martwiłyśmy. Zniechęcone wrósiłyśmy do namiotu, aby na wszelki wypadek zastawić pułapkę. W namiocie zastałyśmy kotkę-matkę tych maluchów. Nie była bardzo dzika i dała się złapać więc wpakowaliśmy wszystkie koty do transportera... i w nogi.
I tak oto wróciliśmy z kotami, ale nie tymi co planowaliśmy. Bałyśmy się, że ludzie będą mieć do nas pretensię o zabranie kociaków, ale na szczęście, obeszło się bez bicia

Wczoraj byłam z nimi u weta, mają około 3,5 tygodnia, oczka to pewnie sprawa wirósowa. Jest chłopczyk (radgolowaty) i dziewósia (biało-dymna). Ich mama jest młodą kotką (poniżej roku), maści-jak córeczka. Mamusia ma początki świerzba i trochę zachodzącą na oko 3 powiekę. Naszczęście na pierwszy rzut oka nic poważnego nie widać. Maluchy i za jakiś czas, też mamusia, będą do adopcji. Więc po woli można się zakochiwać.

Kocurek

Kotka (Fruzia)

mama

razem



