» Nie lis 09, 2008 19:41
Akcja „Precelek” – reportaż z podróży.
Piątek 20.14. Zaopatrzony we wszystko co trzeba dla siebie i kota wsiadam w pociąg do Warszawy. Na Centralnym godzina czekania i na peron. Zaczyna się: pociąg pospieszny z Krakowa- Płaszowa ...przybędzie opóźniony około 15 minut. W końcu przyjeżdża. Jestem na początku peronu, szukam wagonów z 1. Jest jeden (!) gdzieś pod koniec składu. Nie wierzę własnym oczom: wejść się daje tylko do przedsionka. Masakra! Cóż, w dwójce jeszcze gorzej.
Zajmuję miejsce przy drzwiach. Wielka torba z transporterem wypełnia kąt, na niej moja torba. Usiąść nie ma gdzie – próbuję na transporterze, ale zaczyna się uginać. Trudno – stoję. Atmosfera najpierw żartobliwa, potem ciężka . Odór piwska, dym z papierosów (tu się zwyczajowo przychodzi palić z całego wagonu!). Pod nogami puszki i pety. Jedna drobna utarczka w okolicy – bez strat w ludziach i sprzęcie.
Za Gdynią luksus!!! - jest miejsce na otwieranym zydelku w korytarzu. To zrozumie tylko ten, kto tyle godzin stał ...pod kiblem. Jakieś nieznane mi stacje, zwalnia się cos w przedziale. Mój bilet PKP I klasy zaczyna być coś wart. Graty na półkę, siadam w fotelu, film się urywa.
Budzę się na telefon – parę kanapek i wyskakuję na peronie w Słupsku. (07.12) marzę o kawie o wysokiej mocy! W GPS mam zapisanego najbliższego McDonalda. Sprawdzam odległość – akurat spacer, żeby się przewietrzyć! Idę przez nieznane mi miasto na strzałkę w GPS (mapy to on nie ma, jest wodno-turystyczny). Dzwonię do Agłai. Jadą ale nie wiedzą, gdzie jest McDonald. Prawdę mówiąc, ja też nie wiem (mam strzałką i odległość!). Pytam kogoś o nazwę ulicy – podaję Agłai, umawiamy się. Docieram na miejsce: remont sali, czynne okienko dla kierowców.
Nadjeżdża Agłaja z mamą. Wciskam się do ich wozu – wracamy na dworzec. Widzę wreszcie kiciusia. To jest puchate cudo typu „kot z kreskówki”. Urządzam transporter: kocyk, kuwetka, odbieram kotka, piłeczki, jedzonko. Dowiaduję się, gdzie można dostać kawę. Przytomnie potwierdzam: „rozpuszczalna, NIE sypana (zna się te dworcowe klimaty). Chwilę rozmawiamy, sączę kawę i chyba się budzę do końca. Panie eskortują mnie na peron, gdzie ma być mój pociąg. Fakt, stoi wielka lokomotywa i 1 (jeden!) wagon. Na szczęście luźno.
Wsiadam, stawiam transporter na siedzeniu, zaglądam do kota. Rozsiadł się na żwirku w kuwetce i minę ma lekko zagubioną. Ostrożnie wyciągam kicia, biorę na ręce. Zostaję obwąchany, polizany, ugryziony (może spróbowany?) i chyba jakoś zaakceptowany. Przez oparcie siedzenia zagląda jakieś dziecko. Jest 8.39 – ruszamy. Pociąg jedzie przez ulubione przeze mnie lasy. Rozpoznaję okolice rzeki Gwdy, małe jeziorka, rzeczki. Kot się nudzi, trochę bawi się piłeczkami. Dzwonię do Werci. Zdaję krótką relację, potwierdzamy spotkanie.
Zjawia się kilka dziewczynek – to jakaś szkolna drużyna koszykówki! "Ojej, jaki śliczny" – (niestety, to o kocie). Demonstruję Marcela (nie głaskać!). Błyskają aparaty w komórkach, dzieciaki piszczą z zachwytu i wysiadają. 10.44 – pociąg kończy bieg w Szczecinku.
Pakuję cały kram, transporter do wielkiej torby (IKEA – bardzo praktyczna) i na miasto. Trochę pamiętam, byłem tu ... jakieś 23 lata temu). Znajduję jakiś bar (egzotyka z PRL – stara kantyna Konsumy, to było miasto-garnizon). Na dworzec wracam taryfą (niemożliwe, tylko 5 zł) i na peron. Tym razem pytam, gdzie jedynka. Jest 11.45. Ustawiam się strategicznie, wbiegam do wagonu.
Nie wierzę we własne szczęście – w całym wagonie może 3 (trzy!) osoby. Pusty przedział, transporter ma oddzielny fotel. Luksusy! Zjawia się pan z wózkiem z wagonu barowego (ja nie śnię!). Na razie mam wszystko, tylko chwilę rozmawiamy (kotem jest oczywiście zachwycony). Do wieczora obaj (ja i kot) na przemian jemy i śpimy (ja poza tym czytam). Mały pochłania żarcie jak odkurzacz, dzwoni piłką, w ogóle robi za gwiazdę. Niestety, nie mam kamery (ile gratów można ciągnąć ze sobą?).
Mijamy kolejne miasta. Ten pociąg ma niemożliwa trasę – Piła, Poznań, Wrocław, Opole, Brzeg. Objeżdżamy pół Polski. Już blisko. Znudzony patrzę na kolejny peron. Do okna podbiega jakiś młody człowiek. Sięga za pazuchę i WYCIAGA SPLUWĘ!!. Jakoś nie wierzę, że prawdziwa. Macham do niego, uśmiech na gębę – tak, udał ci się kawał, jesteś spoko gość... Pociąg rusza, on zostaje, a mnie się robi jakoś niewyraźnie. Niby Zabrze, a nie Bagdad, ale kto go tam wie...
20.20 – wysiadam w Katowicach. Rozglądam się po peronie, dzwonię do Werci. Wiedziała, że wysiądę na początku pociągu. Tak, jesteśmy na peronie, ale pociągu nie ma (?). Na którym peronie? Dobra, to nie ten, spotkamy się w tunelu. Nie ma ich. Komórka – nie ten tunel, spotkamy się w hali. Ona jest w żółtej kurtce, ja mam niebieską torbę, wszystko jasne. Kręcimy się po tym potwornym dworcu jakiś czas. Autobus do domu mam o 21.00. Wyciągam jeszcze raz telefon, obok ktoś z komórką w ręce patrzy na mnie dziwnie... To oni!
Dobra, idziemy przepakować kota. Gdzie stoicie samochodem? Nie wiedzą – śpieszyli się, a ten dworzec to koszmar! Obiegamy jakieś tunele, ze trzy możliwe wyjścia, w końcu trafiamy.
Kotek idzie do kolejnego transportera owinięty w znany już sobie kocyk, dodaję jedzenie, dostaję od Werci kanapki, pora do autobusu. Jestem na luzie, przecież przystanek jest przy dworcu (tak było na pilot.pl, tam mam w GPS). Dochodzę i szok. Przystanek dla busów z Cieszyna i miejskich. Pytam w kiosku o dworzec PKS – dwie przecznice dalej (kto rysuje te mapy??!!). Średniodystansówka z dwiema torbami – tego mi było trzeba!!! Dobiegam w ostatniej minucie. W autobusie już tylko płacę i padam.
Ruszamy, jak to w PKS-ie, gaśnie światło, tylko spać. Nie da rady – facet obok pachnie jabolem, z tyłu brzęczy czyjeś MP3 (albo i 4). Techno – w kółko te same trzy takty. Wytrzymuję kwadrans, przesiadam się. Lepiej – słychać radio od kierowcy, kolejne źródło zapaszku mniejsze (facet za mną – jakby się tydzień temu w piwie kąpał). Odbieram wiadomość, że Wercia z kotem od dawna w domu, kot rządzi się jak u siebie. Znaczy, akcja miała sens, jeszcze tylko dojechać do domu. Posilam się kanapkami (dziękuję Ci, Werciu!). Reszta z górki, jakiś postój po drodze. Wreszcie wysiadam. Po 10 minutach jestem w domu.
Statystyka:
Wyjazd: piątek, 07 listopada godz. 20.14
Powrót: sobota, 08 listopada godz. 23.40
Czas podróży: 27 godz. 26 minut.
Z kotem: 11 godz. 45 minut.
Przerwy: około 4 godz.
Pociągi: 3.
Autobus PKS: 1
Przejechane:
1393 km
z kotem: 627 km.
TŻ Grety